6. Niezręczności

poniedziałek, 28 grudnia 2020

Agata kochała się w Patryku. 
No, dobrze, „kochała się” to śmiałe stwierdzenie, ale kiedy widziałam tę dwójkę obok siebie, moje wcześniejsze podejrzenia znajdowały odzwierciedlenie w rzeczywistości. 
Agata chciała zwrócić na siebie uwagę Patryka i był to na tyle żałosny widok, że zrobiło mi się jej szkoda. Naprawdę. Zagadywała, żartowała, a wciąż jedyną osobą, która dostrzegała jej wysiłki, była siedząca obok Rhian. Wierzbickiego natomiast Agata nie interesowała, a przynajmniej na to wskazywała mowa jego ciała. Tak, wywnioskowałam to, bo sama się na niego gapiłam. Ale tylko trochę. W celach naukowych. Poza tym nie rozmyślałam o niespełnionej miłości Agaty przez cały wieczór, bo nie po to przecież wyszłam z domu.
Checkpoint wieczorem nabierał odmiennego charakteru. Wewnątrz zamiast ściszonych rozmów panował gwar, a aromat świeżo zaparzonej kawy zastąpił lekki zapach alkoholu. Przy świetnym jedzeniu i drinkach, wśród ludzi celebrujących nadchodzący weekend, naprawdę wyluzowałam się po raz pierwszy od przyjazdu do Edynburga, a po kilku emocjonujących dniach potrzebowałam odpoczynku.
Początkowo stresowało mnie wyjście do knajpy, oczywiście zupełnie niepotrzebnie. Przyszła połowa moich współpracowników, a jak z zadowoleniem zauważyła Rhian – jako że zazwyczaj spotykali się w węższym gronie – niektórzy naprawdę przyszli ze względu na mnie. Ją szczególnie ucieszyła obecność Lorny i Maryam – obie zapracowane mamy pod pretekstem integracji dostały wychodne. Zjawił się również najmniej spodziewany przeze mnie Andy, ominęły mnie jednak wszelkie złośliwości, bo kierował je głównie do Erin, która to uparcie nazywała go „starym Szkotem”. 
– Oni są czasem jak dzieci – skomentowała ich zachowanie Harriett.
Nasza szefowa, prawie jak dobra gospodyni, dbała, aby każdy czuł się dobrze. To powinno być moje zadanie, ale ja jedynie mogłam Harriett papugować, krążąc między wszystkimi i zagadując. Po wypiciu dwóch drinków byłam wyjątkowo rozluźniona – najwidoczniej edynburski gin dobrze wpływał na samopoczucie.
– Rhi wygląda na zadowoloną, cieszę się – zauważyła Harriett. Ściszyła głos, mimo że od Rhian dzieliła nas cała długość stołu. Zachęcona tym spostrzeżeniem, zerknęłam na nią – zawzięcie opowiadała o czymś Patrykowi. Obok oczywiście siedziała Agata, prawie przyssana jak pijawka. – Mówiłam ci już, że martwię się o Rhi. Może naprawdę bardziej niż powinnam.
– Mogę być szczera? – zapytałam z westchnieniem. Harriett skinęła głową i uśmiechnęła się delikatnie. – Na początku ten pomysł z wyjściem na drinka uznałam za nietrafiony, nie chciałam nikogo kłopotać, ale teraz widzę, że to było równie ważne dla Rhian. Spójrz, kazała mi włożyć swoją sukienkę, bo uznała wszystkie moje ubrania za „zbyt nudne”.
– I świetnie w niej wyglądasz – wtrąciła Harriett. Cóż, to akurat była prawda.  
– Wiesz co – kontynuowałam – włożyłam tę sukienkę bez słowa sprzeciwu. Ja nawet nie lubię sukienek, ale wiem, jaką jej to sprawiło frajdę. Znam Rhian od czterech dni, a już zaczęłam się o nią martwić, więc chyba ty nie możesz martwić się… za bardzo, prawda?
– Diana, moja droga – odparła Harriett, roześmiana – nie wiem, czy jesteś taka mądra, czy to tylko gin. Więc co powiesz na kolejną kolejkę?
Nie odmówiłam. Zresztą jak mogłabym odmówić Harriett? 
Po prawie trzech godzinach zaczęliśmy się zbierać. Miałam nadzieję, że mówiąc o miło spędzonym wieczorze, Lorną i Maryam nie kierowała jedynie brytyjska uprzejmość. Starego Szkota na pewno nie – on po prostu uznał, że jest już zmęczony. Ja również byłam, ale dla mnie wieczór jeszcze nie dobiegał końca – Rhian i Erin zapowiedziały, że na kolejnego drinka pójdziemy w inne miejsce.
Kiedy już prawie wszystkich pożegnałam, wyszłam na zewnątrz, myśląc, że dziewczyny są tuż za mną. Bristo Place w piątkowy wieczór wyglądało na bardziej ruchliwe niż w porze lunchu, a do tego wyjście z knajpy było zaraz przy przystanku autobusowym, więc na moment straciłam orientację. Odeszłam od najbardziej zatłoczonego miejsca i zanim rozejrzałam się za znajomymi, dopadła mnie Agata. Na szybko odpowiedziała coś szukającemu zaczepki studentowi, już nieco wstawionemu, którego ja zupełnie nie zrozumiałam. 
– Słuchaj, chyba złapię autobus z przystanku z Princes Street – oznajmiła. – Stamtąd jest więcej połączeń. 
– Ach, okej – przytaknęłam, udając, że wiem, o którym miejscu mowa. Jasne, kojarzyłam Princes Street, ale ledwo ogarniałam, jaki kierunek należałoby obrać, aby tam dojść z Bristo Place. 
– Nie miałyśmy zbytnio okazji pogadać, więc może chciałabyś mnie odprowadzić?
Nie, nie chciałam.
Obawiałam się, że Agata zechce monologować o Patryku – skoro siedziała obok niego przez trzy godziny, pewnie miała wiele do powiedzenia (nawet jeżeli on prawie z nią nie rozmawiał). Oczywiście nie odmówiłabym z tego powodu, bo przecież priorytetem było znalezienie Rhian i Erin. Myślałam nawet, czy dobrym pomysłem byłoby zadzwonić do którejś z nich, więc zaczęłam szperać w torebce, aby dać Agacie niewerbalnie do zrozumienia, że nie jestem specjalnie zainteresowana. Ona jednak nie czekała na moją odpowiedź, bo zainteresował ją Wierzbicki, kiedy tylko pojawił się w zasięgu jej wzroku. Uniosła rękę i entuzjastycznie pomachała, a gdy Patryk przy nas przystanął, wyraźnie się uśmiechnęła. 
O rany, jakie to było niezręczne. Nic dziwnego, że przez cały wieczór raczej unikałam interakcji z Agatą, bo skutkowało to falą zimnych dreszczy. Ona pewnie nawet nie była tego świadoma. Kiedy zerknęłam na patrzącego na mnie Patryka, zauważyłam, że on powstrzymuje śmiech. Powtarzanie w głowie „zachowuj się naturalnie!” nie skutkowało, skoro on czytał ze mnie jak z otwartej księgi. 
– Rhi i Erin już idą do Doctors – powiedział do mnie. 
– O, wybieracie się gdzieś jeszcze? – zapytała Agata. Chyba dotknęło ją, że nikt jej nie zaprosił. Ups. – Bo ja… 
– Agata pyta, czy odprowadzę ją na autobus – przerwałam jej. W pierwszej chwili nie dostrzegłam reakcji Patryka, bo musiałam się odsunąć i przepuścić grupkę ludzi. Cóż, stałam na środku chodnika, dość niegrzecznie. 
– Ja odprowadzę Agatę, a ty dołącz do dziewczyn – odparł łagodnie Patryk, kiedy ponownie na niego popatrzyłam. Nie usłyszałam ani krzty emocji, po prostu zadecydował, wybierając tę rozsądną opcję. Zerknęłam na Agatę, nie kryła zadowolenia z takiego rozwiązania. Rany, naprawdę, mogłaby być odrobinę bardziej dyskretna. – Diana, wiesz, gdzie jest Doctors, prawda? Pamiętasz to przejście dla pieszych przy Meadows?
– Kojarzę – odparłam, będąc dumną, że tym razem naprawdę wiem, o którym miejscu mowa.
– To ten pub na rogu, no nie? – wtrąciła beztrosko Agata. Machnęła lekceważąco dłonią, dodając ze śmiechem: – Wiesz co, Diana, nie sposób tam nie trafić, poradzisz sobie.
A ty sama nie trafisz na przystanek?, przemknęło mi przez myśl. Dobrze, że nie powiedziałam tego na głos. 
Wszyscy powtarzali, że w nowym mieście i pracy na pewno sobie poradzę, oni trzymają kciuki, a ja szybko przywyknę. Słyszane przez kilka ostatnich dni frazesy i mentalne poklepywanie po plecach zaczęło działać mi na nerwy. Agata jednak, cóż, ona irytowała mnie w inny sposób – w taki, na który nawet nie mogłam zareagować. Była jak komar, który bzyczy nad uchem, ale póki nie ukąsi, jest całkiem nieszkodliwy. Przecież nic szczególnego nie powiedziała, a ja miałam ochotę kazać jej przestać gadać. Może to jakaś forma wsparcia, bo chciała być miła? Może właśnie tak działało to miasto? Może taki los emigrantek z Polski? 
Potrzebuję więcej alkoholu, pomyślałam. To był sensowny pomysł, więc uśmiechnęłam się lekko. Agata musiała to zinterpretować jako odpowiedź na jej uwagę. 
– Gdzie masz ten przystanek? – zapytał Patryk, zwracając się do Agaty. 
– Princes Street – odparła, zadowolona. On jedynie westchnął, po czym zerknął na mnie, mówiąc:
– Powiedz Rhi, że dołączę za jakieś pół godziny. Może więcej. 
Och, to jednak dłuższa wycieczka. 
– Dobranoc, Diana – usłyszałam jeszcze Agatę. Wymamrotałam ciche pożegnanie, które niespecjalnie ją zainteresowało. Nie równałam się przecież z atrakcyjnością Patryka, prawda? Mimo że odetchnęłam z ulgą, ponownie poczułam wyrzuty sumienia, że byłam wobec Agaty niesprawiedliwa, co denerwowało mnie jeszcze bardziej. 
Przechodząc Bristo Place w stronę kampusu, zauważałam wieczorny charakter tej części miasta: nie było zmęczenia i zabiegania, nikt nie szukał szybkiego lunchu popitego mocną kawą; teraz wszyscy pragnęli dobrej zabawy i kolejnej pinty piwa. Na pewno nikt nie zauważał bzyczącego komara. Rozpoznawałam mijane knajpki i sklepy, ale z podświetlonymi witrynami wyglądały atrakcyjniej niż w ciągu dnia. Pewnie po kolejnym drinku zauważyłabym istny taniec świateł, szczególnie potykając się o wystającą płytę chodnikową – o to było nietrudno, biorąc pod uwagę, jak nierówne były chodniki.  
Zdziwiło mnie, jak wiele dziewczyn założyło najkrótsze spódniczki oraz bluzki z wielkim dekoltem. Przechodziły ulicami na niebotycznie wysokich obcasach, a ich pojawienie się zwiastował niekontrolowany, głośny śmiech. Moje znajome wyglądały podobnie i pewnie dlatego Rhian odegrała rolę stylistki, proponując mi swoją sukienkę, abym chociaż trochę wyglądała na imprezowiczkę. 
Dziewczyny nadeszły z przeciwnego kierunku i spotkałyśmy się przed pubem. Przez chwilę myślałam, że naprawdę je zgubiłam, ale ponownie Edynburg zaskoczył mnie mnogością uliczek, które zawsze prowadziły w znajome miejsce. 
– Gdzie jest Pat? – zapytała Rhian, niemal natychmiast.
– Odprowadza Agatę na autobus.
– Smutny żywot dżentelmena – mruknęła Erin i jako pierwsza ruszyła do wejścia. Dopiero teraz zauważyłam, jak mocno była wstawiona, ale najwidoczniej nie miała jeszcze dosyć. Cóż, ja też nie. 
Przekraczając próg Doctors, natychmiast doświadczało się klimatu prawdziwego szkockiego baru. Wewnątrz właściwie trochę śmierdziało, nie tylko alkoholem, ale również octem, ostrym sosem i smażonym jedzeniem. Było cholernie głośno. I dość ciemno – oprócz rozświetlonego baru jedynie pojedyncze lampy dawały ciepłe światło. Przez zaparowane szyby zgiełk ulicy nie docierał do klientów. A ci byli różni: od miejscowych dziadków po turystów, od studentów do mężczyzn w garniturach. Mimo braku wolnych stolików ludzie przystawali, gdzie tylko się dało, trzymając szklanki w dłoniach. 
My znalazłyśmy miejsce na końcu baru, a wolny stołek barowy potraktowałyśmy jako wieszak. Wewnątrz panowała duchota, a mnie robiło się coraz cieplej. Zamówiłam pół pinty cydru; był wytrawny i nie smakował jak te, które wcześniej piłam w Polsce. Smakował mi. Smakowała mi też swoboda i różnorodność, luz, który poczułam dziś wieczorem. Nie obchodziło mnie, że przypłacę ten wieczór kacem i zdartym od rozmów gardłem.
Minęło ponad pół godziny, zanim Patryk dotarł do Doctors. Zaszedł od tyłu, więc mnie wystraszył, kiedy przystanął obok. W porównaniu do naszej trójki wyglądał na wyjątkowo trzeźwego, co sam musiał zauważyć, skoro uśmiechnął się pobłażliwie na nasz widok. Erin odwdzięczyła się tym samym. Popijając swoje piwo, patrzyła na Wierzbickiego spode łba i nie ukrywała, że go prowokuje. Kiedy złapała oddech, rzuciła: 
– Pożegnałeś swoją randkę?
– Nareszcie, prawda? – Skrzywił się. Było mi odrobinę przykro, że przypadkowo wplątałam go Patryk w spacer z Agatą. Pewnie przez całą drogę opowiadała o tej kuzynce, której imienia nie pamiętałam. – Wsiadła w odpowiedni autobus, jeśli cię to interesuje.
– Wcale, kochanie – prychnęła Erin. Wzruszyła ramionami i zapytała o coś Rhian. Nie dosłyszałam, o czym mówiła, bo w tym samym momencie Patryk powiedział do mnie po polsku:
– Już skończyłaś? – Znowu się uśmiechnął, widząc, że nie załapałam. Zmarszczyłam czoło. – Wypiłaś już, chcesz coś jeszcze do picia?
Zauważyłam, że dziewczyny nadal miały prawie pełne szklanki. Cóż, one przede wszystkim gadały, a ja piłam i słuchałam. Czułam już lekkie upojenie, niemniej nie odmówiłam dolewki cydru, zresztą nie chciałam, aby Patryk znowu poruszył drażliwy temat moich wydatków. Unikanie konfrontacji przez podejmowanie głupiej decyzji – rany, świetnie ci idzie w tym Edynburgu, Diana!
– Dlaczego nie lubisz Agaty? – Rhian skorzystała z chwilowej nieobecności Patryka, by jeszcze poruszyć poprzedni temat. Zwróciła się do Erin z wyraźną pretensją. – Przecież jest miła.
– Okej, jest miła. – Erin przewróciła oczyma. – Ale ja nie mówię, że jej nie lubię. Zapytałam tylko o randkę, rozumiesz? 
– Agata chciałaby, aby to była randka – rzuciłam bez zastanowienia, czym wywołałam atak śmiechu u Erin. Czyżbym nie tylko ja zauważyła, jak Agata reaguje na Patryka? Rhian westchnęła, ale zauważyłam, że ją również odrobinę rozbawiłam. Mimo wszystko jednak nie odpuszczała. Rany, ta dziewczyna nie skrzywdziłaby nawet muchy. Albo komara. 
– Jesteście wredne, ona jest naprawdę, naprawdę miła.
– Kto jest miły? – zapytał Patryk, który znowu zjawił się przy nas niemal znienacka. 
– Lepiej nie pytaj – odparłam po polsku, gdy wręczał mi moją szklankę. Wykrzywił usta w grymasie i na pewno nie była to reakcja na smak popijanego piwa. 
– Twoja była dziewczyna, kochanie – odpowiedziała Erin i znowu parsknęła śmiechem, a ja dosłownie na moment straciłam oddech, myśląc o Agacie. Patryk rzucił swoją kurtkę na stołek, a przy okazji będąc bliżej mnie, wyszeptał, że rzeczywiście mógł nie pytać. Erin nie przejęła się nietęgą miną Wierzbickiego, kontynuując: – Hej, Pat, czy to prawda, że niedawno wyszła za mąż?
Patryk popatrzył znacząco na Rhian, która chcąc uniknąć odpowiedzi, wzięła spory łyk piwa. Tylko przez słabe światło nikt nie mógł zauważyć, jak bardzo ją to zawstydziło. 
– Nie patrz tak na mnie! Może mi się wymsknęło w rozmowie – próbowała się bronić. Patryk westchnął. 
– Tak, to prawda, wyszła za mąż – odpowiedział po chwili. – Moja siostra mi o tym powiedziała, bo któryś z jej znajomych był zaproszony na ten ślub. A dlaczego pytasz, Erin? – zapytał, podkreślając jej imię.
– No, wiesz – wzruszyła ramionami – rok temu jeszcze byliście parą. A tutaj, niespodzianka, ślub z innym kolesiem! 
– To nie było rok temu, zerwali dużo wcześniej – wtrąciła Rhian. Wzięła głęboki wdech, uświadamiając sobie, że ten szczegół był dla Erin zupełnie bez znaczenia. – No co znowu? Pat, nie patrz tak na mnie! Zerwaliście już wcześniej. 
– Och, Dee, kochanie, przepraszam! Zapomniałam, że ty nie znasz kontekstu. – Erin postawiła swoją szklankę na bar i chwyciła mnie za ramię. Trzymała zaskakująco mocno. – Była dziewczyna Pata zerwała z nim, bo – pochyliła się i udała, że szepce mi do ucha – on nie potrafił znaleźć jej łechtaczki.
Natychmiast się roześmiała, tym razem naprawdę głośno. Przytrzymałam ją, aby nie upadła na podłogę albo nie wylała mojego cydru. Dopiero kiedy miałam pewność, że Erin stała pewnie na nogach, uświadomiłam sobie, co do mnie powiedziała. 
– Usłyszałem to – zauważył Patryk. Zdziwiło mnie, jak donośny potrafi być jego głos. Popatrzyłam na Patryka, nie wyglądał na poważnego. – To jest jakiś sekret? Nie musisz szeptać, Erin.
– Och, to nadal jest zabawne – zauważyła Rhian z zadowoleniem. – Dee, musisz jej wybaczyć, Erin na pewnym etapie upojenia wyciąga brudne szczegóły z naszego życia. A powinnaś wiedzieć, że ona wie wszystko.
– Oczywiście – potwierdziła Erin z nieukrywaną dumą. – Więc, Dee, kochanie, zanim wpuścisz Patricka do swojego łóżka, zafunduj mu lekcję anatomii.
– Zgoda – odparł Patryk. Brzmiał naprawdę przekonująco, skoro słysząc jego fair enough, Rhian zakrztusiła się piwem. Szczerze mówiąc, gdybym właśnie piła, też bym się zakrztusiła, tyle że nie ze śmiechu. 
– No, wiesz – Erin chwyciła mnie za dłoń, brak odpowiedzi traktując jako zachętę – podróż w głąb twojej waginy. Słuchaj, to nie musi być Patrick, to może być przystojny sąsiad.
– Alan? – zainteresowała się Rhian. – Przez jakiś czas myślałam, że jest gejem.
– Nie jest – prychnęła Erin, patrząc złowrogo na Rhian. – Gdyby był, wiedziałabym. Cóż, Dee, kochanie – ponownie zagadała do mnie, znacznie łagodniej – wiesz, co mam na myśli? Po prostu szkoda życia na zły seks. I wiesz co, chciałabym później usłyszeć, czy skorzystałaś z moich rad.
– To znaczy? – zaśmiałam się nerwowo. Zaskoczenie i bariera językowa sprawiły, że nie potrafiłam zareagować inaczej. A może był to fakt, że naprawdę dawno z nikim nie byłam. Z nikim oprócz samej siebie, oczywiście. 
– To znaczy, jak ci poszło. – Wskazała głową, stojącego obok mnie Patryka, więc zerknęłam na niego. Rany, dosłownie nas swatała. Co on sobie pomyślał? Trudno było coś odczytać z wyrazu jego twarzy, pewnie w przeciwieństwie do mojego, skoro Patryk rzucił niespodziewanie: 
– Erin, kochanie, na pewno się dowiesz, czy Dianie było ze mną dobrze. Usłyszysz, jak krzyczy moje imię.
Rozbawiona Rhian uraczyła nas kilkoma dopingującymi okrzykami, ale chyba tylko ja to zauważyłam. Erin jeszcze przez moment mierzyła wzrokiem Patryka, a później popatrzyła ponownie na mnie. Tym razem, aby nikt nie słyszał, powiedziała mi do ucha:
– Nie dziękuj, kochanie.
– Czy ja jestem właśnie na jakimś seksualnym rynku? – zapytałam ją niepewnie, na moment odzyskując jasność myślenia. Uśmiechnęła się i potwierdziła skinieniem. Cóż, to jednak niewiele wyjaśniało, bo nie wiedziałam, czy żartowali. Sądząc po stanie upojenia Erin, równie dobrze mógł być to pijacki bełkot. 
Od tamtego momentu unikałam patrzenia na Patryka, ale gdy dziewczyny poszły do toalety, nie miałam innego wyjścia. Ja czułam narastające napięcie, a on wyglądał na całkowicie wyluzowanego. Oparł jedną dłoń o bar, a kiedy się do mnie pochylił, naprawdę myślałam, że zamierza mnie pocałować. Rany, popadałam w paranoję – po prostu będąc bliżej, mogłam lepiej usłyszeć, co do mnie mówił.
– Nie bierz tego wszystkiego na serio – powiedział bardzo łagodnie. Głos miał nieco zachrypnięty, co przyprawiło mnie o dreszcze. Cóż, niestety nie byłam fanką ASMR. – Dla Erin nie ma udanego wieczoru, jeśli nie powie na głos „wagina” albo „penis”. 
Aby na mnie popatrzeć, Patryk odsunął się trochę, ale wciąż stał wyjątkowo blisko. W słabym świetle jego włosy wyglądały na dużo ciemniejsze, zostały też podkreślone cienie pod oczami, a mimo to nadal był cholernie przystojny. Zanim bez namysłu wypaliłam, że ładnie pachnie, odchrząknęłam.
– Spoko, jesteśmy dorośli – powiedziałam niby od niechcenia i wzruszyłam ramionami. – Każde z nas wie, czym jest seks, no nie? Zresztą to naprawdę było całkiem zabawne. Pijana Erin jest zabawna. A to, co ty powiedziałeś…
– O wykrzykiwaniu mojego imienia? – zapytał zuchwale. Uśmiechnęłam się złośliwie. 
– Tak, dokładnie to – odparłam pobłażliwie. – Wiesz, z tym może być problem, bo ja zazwyczaj w czasie orgazmu wzywam Jezusa.
Obojga nas to rozbawiło, a ja w duchu odetchnęłam z ulgą. Naprawdę nie wszystko było na serio, ale mimo to przez chwilę pożałowałam, że nie byliśmy tutaj sami. Może świadomość, że dziewczyny prędzej czy później wrócą z toalety i to jedyna okazja, zapytałam, siląc się na lekki ton:
– Naprawdę masz problem z kobiecą anatomią?
– Czy to podchwytliwe pytanie? Bo nie wiem, o co tak naprawdę pytasz. O powód rozstania z moją byłą dziewczyną? A może chcesz wiedzieć, czy jestem dobry w łóżku. 
– Chyba znam cię za krótko, aby pytać o byłą dziewczynę.
– Bardzo dyplomatycznie, Diana – przyznał z udawanym uznaniem, a ja, nie potrafiąc się powstrzymać, obdarowałam go szerokim uśmiechem. – Ale myślę, że cokolwiek teraz powiem, uznasz to za flirt i kiedy spotkamy się następnym razem, zażądasz kolejnych wyjaśnień. 
– O rany, rozgryzłeś mnie – próbowałam zażartować. – Będziesz musiał się grubo tłumaczyć. 
– Jestem całkiem dobry w łóżku i musisz mi wierzyć na słowo – powiedział Patryk po krótkiej chwili, znowu zbliżając usta do mojego ucha. – W innym przypadku musiałabyś sprawdzić w praktyce.
Rany, gdyby zapytał, czy pójdziemy do niego, to nawet bym się nie zawahała. Znałam go naprawdę krótko, poza tym pracowaliśmy w jednej firmie, więc to byłoby kompletne szaleństwo, ale naprawdę mogłabym się z nim przespać. Nie przeszkadzałby mi nawet fakt przeprowadzenia lekcji kobiecej anatomii, ba, liczyłabym na lekcję męskiej w ramach gry wstępnej. 
Patryk stał stanowczo zbyt blisko, a jego spojrzenie było naprawdę jednoznaczne. Nie miałam nic przeciwko temu, ale kiedy dostrzegłam wracające dziewczyny, spróbowałam odsunąć jego rękę, którą opierał o bar. Ledwo zauważalnym ruchem głowy wskazałam idącą przodem Erin, więc Patryk zerknął na nią i się wyprostował. Chwycił szklankę i dopił resztę swojego piwa, ja niestety już nie miałam czego dopijać. Mimo że praktycznie nic między mną a Patrykiem nie zaszło, oboje tylko udawaliśmy normalne zachowanie. 
– Pat, kochanie, próbujesz namówić Dee na lekcje anatomii? – Głos Erin był trochę wyraźniejszy, chyba krótki spacer ją otrzeźwił. 
– W zasadzie rozmawialiśmy o Jezusie – odparł Patryk śmiertelnie poważnie, co ją rozbawiło. Jak na złość Rhian postanowiła kontynuować temat.
– Wy, katolicy, jesteście naprawdę dziwni. Z jednej strony to najbardziej rozwiązła dziewczyna, jaką znam, a z drugiej ludzie, którzy rozmawiają o Jezusie w piątkowy wieczór w pubie. To tak jak… – zawahała się. – Nie możecie tego, no nie wiem, wyśrodkować?
O dziwo wszyscy zgodnie temu zaprzeczyliśmy. Rhian wciąż patrzyła na nas podejrzliwie, a do mnie zaczęło docierać, że chyba naprawdę nie zrozumiała żartu. Uff, pierwszy raz był w tej sytuacji ktoś inny niż ja. Kończąc swoje przemyślenia, Rhian zaproponowała jeszcze kolejkę dla wszystkich. Ja odmówiłam alkoholu – kolejny drink mógłby się dla mnie źle skończyć. Kiedy po kilku minutach ruszyłam przez pub w poszukiwaniu toalety, zdałam sobie sprawę, że podjęłam dobrą decyzję – miałam na swojej drodze schody, a zejście na dół nie było najłatwiejsze. Widząc swoje odbicie w lustrze, uznałam, że potrzebuję czegoś orzeźwiającego, a nie odurzającego.
Po kolejnych kilkunastu minutach postanowiliśmy wracać do domu. Rhian i Erin ruszyły przodem, ja zostałam z Patrykiem z tyłu, ale w tym przypadku mogłam tylko za to podziękować, bo potknęłam się o stołek barowy. Patryk przytrzymał mnie w pasie i tylko dlatego odzyskałam pion. 
– Nie chcesz upaść na tę podłogę, uwierz – wyszeptał mi do ucha, prowadząc do wyjścia. Na zewnątrz Patryk też nie miał chwili spokoju, bo musiał ratować Erin, która uznała, że spocznie na chodniku. – Nie mogę trzymać was wszystkich trzech naraz!
– Myślę, że jeśli doszłoby tu do jakiegoś trójkąta, ty byś się na niego nie załapał – odparłam poważnie. Erin oczywiście to rozbawiło. 
– Co mogę dodać? Dee ma rację – wtrąciła Rhian. – Możemy iść? Och, nie przejmuj się nimi, zamówią Ubera.
– Naszej znajomej dobrze zrobi spacer – zawyrokował Patryk, przytrzymując Erin, opartą o niego całym ciałem. Chyba sprawiało jej frajdę, że on musi się namęczyć. – Ile ona wypiła? – zapytał trochę zdziwiony, a trochę jednak zaniepokojony.
– Za dużo – odparła Rhian. – Albo mieliśmy za długą przerwę. Pat, pamiętaj, że jesteśmy umówieni jutro – to mówiąc, chwyciła mnie pod rękę i, jak gdyby nigdy nic, ruszyłyśmy w przeciwnym kierunku. Kiedy po chwili się odwróciłam, by skontrolować sytuację, Erin już bez szaleństw szła przy Patryku. Cóż, wypiła sporo, a mimo wszystko to ja przewidywałam u siebie większego kaca. Moralnego. 

*

Rhian wyszła z domu, zanim wstałam. Dzięki jej nieobecności poczułam się nieco swobodniej w mieszkaniu; wstawiłam pranie, ogarnęłam salon, obejrzałam odcinek serialu bez słuchawek, ba, bez wahania przeszłam do łazienki w samej bieliźnie. Wyraźnie odczuwałam skutki wypicia alkoholu i zmęczenie miałam wypisane na twarzy, ale obiecałam zadzwonić do mamy, a nieobecność Rhian to bardzo ułatwiała. Poza tym może rozmowa była dobrym rozwiązaniem, bo oprócz tego zostało rozpamiętywanie wczorajszego wieczoru.
Mama bez zaskoczenia wypytywała o wszystko, od pogody po sprawy biurowe, uraczyła mnie również kilkoma niechcianymi komentarzami na temat mieszkania, które na szybko jej pokazałam. Odpowiadałam i znosiłam to cierpliwie, pamiętając o Rhian, która pewnie oddałaby wiele, by móc o każdej porze dzwonić do męża. Jednak przy wspomnieniu o wizycie w Edynburgu, kiedy rodzice odwiedzili Kamilę, ciężko westchnęłam. Mama się obraziła, gdy stwierdziłam, że mogłabym w tym momencie zwiedzać, a nie słuchać, jak ona opowiada o tych „wspaniałych miejscach”. Cóż, czekało mnie popołudnie bez ciągłych wiadomości, ale byłam gotowa na takie poświęcenie. 
Chciałam zadzwonić do siostry, bo potrzebowałam kogoś, kto zrozumie mój nadmiar wrażeń. W zasadzie musiałam pogadać o Patryku – wczoraj wlazł mi do głowy i za nic nie mogłam go stamtąd wyrzucić. Niestety tego dnia Kamila również pracowała. W krótkiej wiadomości poinformowała mnie jeszcze, że w poniedziałek wyjeżdża i będzie równie zajęta. Tym samym pozostawało zwierzanie się pralce, która, ku mojemu zaskoczeniu, mimo typowego programu „syntetyczne czterdzieści stopni” prała od ponad dwóch godzin. To nie było najnowsze urządzenie, żadnego wyświetlacza, zegara, niczego, co dawałoby wskazówkę, więc – jak przystało na dorosłą osobę – spanikowałam. 
Zadzwoniłam do Rhian.
– Capital, give me the cash!
– Przepraszam…? – jęknęłam, odrobinę zlękniona, że pomyliłam numery. 
– Wybacz, Dee, uznałam, że to zabawne – zaśmiała się Rhian. – Co słychać? Wszystko w porządku? Jeśli męczy cię kac, powinnaś zjeść coś smażonego. 
– Wiesz co, nie, mam inną sprawę – odparłam idiotycznie. – Mogłam zapytać wcześniej, ale… czy nasza pralka działa prawidłowo?
– Wydaje jakieś dziwne dźwięki? Przecieka? Jeśli tak, obawiam się, że trzeba kogoś zawiadomić…
– Nie, nie – przerwałam jej – po prostu pierze bardzo długo.
– Co masz na myśli, mówiąc „bardzo długo”? – zapytała, wyraźnie zdziwiona.
– Ponad dwie godziny.
– Och, to zupełnie normalne, Dee – westchnęła Rhian, po czym usłyszałam ciche siorbnięcie. Pewnie przerwałam jej w jedzeniu śniadania. Lub, biorąc pod uwagę porę, brunchu. – Włączyłaś standardowy program? Trwa trzy godziny.
– Och – teraz ja westchnęłam, niestety zabrzmiałam żałośnie. – Racja. Racja. A tak przy okazji, Rhian… możesz mi powiedzieć, gdzie mamy suszarkę?
– Gdzie? Masz na myśli, który to przycisk?
Odniosłam wrażenie, że ta rozmowa zmierzała donikąd: ja zadawałam pytanie, a Rhian odpowiadała na zupełnie inne. Albo nie wiedziałam, w jaki sposób używać języka angielskiego. Albo to kac. W zasadzie nic by mnie nie zdziwiło.
– Chodzi mi o suszarkę, na której można powiesić mokre ubrania – doprecyzowałam, usiłując mówić wolno i wyraźnie. 
– Ach, tak – zaśmiała się. – Dee, musisz wybrać opcję suszenia na panelu, pralka zrobi to za ciebie. Nie mamy innej suszarki. 
Wybrać opcję suszenia na panelu, jasne. Wzięłam głęboki wdech. A potem drugi. Rany, chyba byłam ostatnią idiotką. Skacowana idiotka, która robi pranie po raz pierwszy w życiu. 
– Co cię tak rozbawiło? – usłyszałam jeszcze, ale tym razem Rhian nie zwracała się do mnie. Wiedziałam jednak, kogo rozbawiła podsłuchana rozmowa. – Dee, wszystko w porządku? Poradzisz sobie?
– Tak, oczywiście. Przepraszam, Rhian, niepotrzebnie zawracam ci głowę, powinnam sama dojść do tego rozwiązania. To przecież takie oczywiste. 
– W porządku – odpowiedziała w bardzo brytyjskim stylu. – Ja wrócę do domu przed kolacją, ale jeśli czegoś potrzebujesz, zawsze możesz zadzwonić.
Wtedy pomyślałam, że tym, czego potrzebowałam, był brak niespodzianek i liczyłam, że każdy kolejny dzień przyniesie ich mniej. Taka też myśl towarzyszyła mi, gdy prawie dwie godziny później popijałam kawę. W kawiarni, ponieważ plan oszczędzania pieniędzy nie wypalił. Dobrze, po prostu nie potrafiłam sobie odmówić. 
W okolicy wciśnięty pomiędzy sklepy charytatywne znajdował się lokal o nazwie Kilimanjaro. Zajęłam stolik przy oknie, skąd miałam doskonały widok na Nicolson Street; bezmyślnie obserwowałam ulicę, która wyglądała na bardziej ruchliwą niż zazwyczaj. Coś sprawiło, że na chwilę wylądowałam w świecie komedii romantycznych z lat dziewięćdziesiątych – atmosfera przywodziła takie skojarzenie. Zapewne miejscowa bohema nie powstydziłaby się przesiadywania tutaj z książką przy filiżance herbaty. Wczoraj Patryk zabrał mnie do kawiarni, która wyraźnie czerpała z industrialnych klimatów – było surowo i nowocześnie, znacznie mniej przytulnie. Niemniej w obu miejscach stoliki zajmowali studenci ślęczący nad notatkami. Nie przypominałam sobie, aby w moim przypadku studiowanie kiedykolwiek przybrało tak romantyczną, filmową wersję. Cóż, za czasów studenckich nie było mnie stać, aby często kupować kawę na mieście, więc może dlatego dorosłam jako zgorzkniała zazdrośnica. 
Planowałam spacer przede wszystkim głównymi ulicami, aby lepiej poznać miasto. Z pierwszych doświadczeń i podpowiedzi z internetu wywnioskowałam, że centrum Edynburga mimo mnogości uliczek i przejść między budynkami, naprawdę nie było duże, co mi zdecydowanie odpowiadało. W pewnym momencie minęłam The Elephant House, chociaż prawie przegapiłabym tę kawiarnię, chcąc ominąć grupkę turystów z aparatami. Miejsce narodzin Harry’ego Pottera – jak dumnie ogłaszali – z zewnątrz nie wyróżniało się niczym szczególnym. Przez szybę zauważyłam, że w środku przebywało całkiem sporo ludzi, co trochę mnie odstraszyło. Menu wywieszone na zewnątrz też nie wskazywało, abym stanowiła ich target: z angielskiego przetłumaczono je na chiński i japoński. Może innym razem ich odwiedzę, pomyślałam. A może nie. 
Bliżej zamku spotykałam jeszcze więcej turystów. Royal Mile była naprawdę zatłoczona i od pierwszego momentu wiedziałam, że jeśli nie planuję kupić pocztówki, kiltu, butelki whisky lub kaszmirowego szalika, to zapewne nie mam tutaj czego szukać. Podeszłam pod zamek, bo chociaż nie chciałam zwiedzać od środka, samo wzgórze stanowiło doskonały punkt widokowy: północna część miasta ciągnęła się aż do zatoki Firth of Forth, a południowa do wzgórz Pentlands. Miło było zobaczyć na własne oczy to, o czym wcześniej powiedział mi Google. Szukałam wzrokiem miejsc, które już znałam i ponownie dochodziłam do wniosku, że Edynburg był naprawdę mały, szczególnie z perspektywy zamku, który tak dumnie górował nad miastem.  
Podążając kolejnymi turystycznymi ścieżkami, zeszłam na Grassmarket. Nie odwiedziłam w żadnego obleganego pubu czy knajpki, bo bardziej interesowała mnie Victoria Street. Spędziłam mnóstwo czasu, przechodząc od jednego do drugiego sklepiku, oglądając pamiątki i pocztówki, ale też twórczość miejscowych artystów. Obiecałam sobie, że wrócę po wypłacie, cudem bowiem powstrzymałam się przed kilkoma zakupami. Sklepy przy Victoria Street zrobiły na mnie lepsze wrażenie niż te przy Royal Mile, gdzie królowała głównie masowa tandeta. Ludzi też było jakby mniej. 
Krążyłam jeszcze przez jakiś czas po okolicy, jednak powoli zaczęło się ściemniać, poza tym kawałek ciasta, który wcześniej zamówiłam do kawy, nie był specjalnie sycący. Postanowiłam wrócić. W drodze powrotnej wstąpiłam do knajpki, gdzie sprzedawano tradycyjne paszteciki w kruchym cieście – wybrałam taki z warzywnym nadzieniem. Nie była to droga przyjemność, a wyglądała na solidną przekąskę, idealną na późny lunch. Skończyłam jeść, zanim przyszło mi walczyć z cholernymi drzwiami na klatkę. Szczerze liczyłam, że niedługo ktoś je naprawi.
Zaskoczyło mnie, że zastałam Rhian.
– O, hej! – przywitała mnie, kiedy weszłam, przechodząc ze swojego pokoju do kuchni. – Jak minął dzień? Zwiedzałaś?
– Trochę – odpowiedziałam zdawkowo, zdając sobie sprawę, że to pewnie znowu tylko brytyjska uprzejmość. Rhian powiedziała coś jeszcze niewyraźnie, ale nie dosłyszałam. Przykucnęłam, aby zdjąć buty, a kiedy wstałam, w progu kuchni stanął Patryk. Wzdrygnęłam się na jego widok.
– Przepraszam – powiedział łagodnie. – Nie chciałem cię wystraszyć. Ja już wychodzę.
– Nie no… możesz zostać – odpowiedziałam niepewnie. Nie przekonało go to zapewnienie, skoro podszedł do wieszaka po swoją kurtkę. Nie chcąc torować mu drogi, wycofałam się pod same drzwi. Żadne z nas nic nie mówiło. Przez moment w zupełnej ciszy patrzeliśmy na siebie. Odwróciłam wzrok, czując narastającą niezręczność. Cóż, alkohol w tej kwestii wiele ułatwiał. 
– Jadłaś coś słodkiego? – Patryk odezwał się nagle i uśmiechnął. Zanim zapytałam, co ma na myśli, on wyciągnął rękę i delikatnie musnął kciukiem mój policzek. – Ciasto francuskie? Został okruszek – wyjaśnił, gdy zauważył, że unoszę brwi w zdziwieniu. 
– Okruszek? – powtórzyłam, przykładając dłoń do twarzy. Potarłam skórę, usuwając inne potencjalne resztki, na przykład marchewkę z nadzienia. – To był pie, z warzywami – odpowiedziałam bezmyślnie, po czym szybko zmieniłam temat: – Przyszedłeś tu do Rhian? Nie zostajesz? 
– Odprowadziłem ją, ale nic tu po mnie. Rhi planuje zadzwonić do Joela, a potem będzie oglądać do późna powtórki The Great British Bake Off – wyjaśnił.
– The Great… co? – mruknęłam. 
– Nieważne – zaśmiał się, ale moment później spoważniał. – Słuchaj, Diana, wszedłem do środka z przyzwyczajenia, bo dałem się namówić na herbatę. Nie pomyślałem, że możesz tu być, a naprawdę nie chciałem, aby wyszło niezręcznie. Przepraszam.
– Pat, więc wychodzisz? – Zdziwiona Rhian wychyliła głowę z kuchni, zupełnie nieświadoma, że nam przerwała. Patryk w odpowiedzi tylko skinął. – Okej, wychodzimy jutro? Dam ci znać o której.
Znowu tylko skinienie głową. Rhian uśmiechnęła się blado i ponownie zniknęła. Patryk westchnął i spojrzał na mnie. Nie wiedziałam, czy powinnam coś dodać, ale nie zamierzałam namawiać, aby został na herbatkę. 
– No, dobrze – powiedział słabo – jutro chyba też na siebie wpadniemy. Może wtedy będzie mniej nieswojo.
– Jasne – rzuciłam, udając, że zignorowałam jego uwagę. Bo co  niby miała oznaczać?
Patryk jeszcze przez chwilę patrzył na mnie ni to w rozbawieniu, ni to w zniecierpliwieniu, po czym wziął głęboki oddech i zapytał:
– Diana, wypuścisz mnie? Cały czas stoisz przy drzwiach i… 
– O, rany – jęknęłam, orientując się, co jest grane. – Nie zauważyłam, ale mogłeś od razu powiedzieć, żebym cię przepuściła, no nie? – zauważyłam, przechodząc do wnętrza mieszkania. 
– Racja, czuję się współwinny – rzucił, otwierając już drzwi. Przed wyjściem obdarzył mnie jednym ze swoich najpiękniejszych uśmiechów, a ja momentalnie zmiękłam w środku. Na szczęście już nie widział, jak wpłynęło to na zmianę wyrazu mojej twarzy. 
Wcześniej sądziłam, że wcale nie byłam taka łatwa, ale, cóż, najwidoczniej niewiele potrzebowałam, aby dać się poderwać. Bo to podryw, a jeśli Patryk zamierzał zaprzeczać, to powinniśmy zakończyć tę grę. Planując przylot do Edynburga, nie sądziłam, że w ogóle zacznę rozmyślać o mężczyźnie poznanym dosłownie wczoraj. No i oto jestem! Nie do wiary, że dzień wcześniej pomyślałam, że nie odmówiłabym niewinnego flirtu. 
– Dee, to może ty wypijesz herbatę? – Rhian znienacka wyjrzała z kuchni. Wzdrygnęłam się znowu. Rhian popatrzyła na mnie zaciekawiona. – Nadal masz kaca po wczorajszym wieczorze?
– Tak, to chyba to – odparłam. Miałam nadzieję, że zabrzmiało jak żart. 
Patryk w jednym miał rację: Rhian po rozmowie z mężem nie wyszła ze swojego pokoju przez resztę wieczoru. Zajrzała do mnie około północy, chcąc zgarnąć przekąskę i coś do picia z kuchni. Wtedy jeszcze nie spałam – nie mogłam zasnąć, więc przeglądałam zrobione tego dnia zdjęcia i oglądałam kolejne filmiki na YouTube. Trafiając na Roberta Makłowicza pijącego szkocką whisky z wodą ze źródełka, uznałam, że trafiłam już na koniec internetu. 
W sobotę nie piłam alkoholu, a mama nie nękała porannymi wiadomościami, więc w niedzielę obudziłam się całkiem wyspana. Zrobiłam herbatę i wróciłam pod kołdrę z zamiarem obejrzenia jednego odcinka serialu, ale dopiero około godziny dziesiątej uświadomiłam sobie, że włączam już trzeci. Poczułam wyrzuty sumienia, że nie korzystam z dobrej pogody. Niedługo później, kiedy już przebrana kończyłam śniadanie, z sypialni wyszła Rhian, na moje przywitanie odpowiedziała ziewnięciem i zniknęła w łazience. Niedługo potem usłyszałam dźwięk domofonu – był przeraźliwie piskliwy, aż podskoczyłam z wrażenia. Kolejna rzecz, do której musiałam przywyknąć. 
– Dee! Możesz otworzyć? – doszedł do mnie głos Rhian. – To Patrick!
Miałam całkiem sporo szczęścia, skoro nie wystąpiłam przed Patrykiem w piżamie – to byłoby dopiero niezręczne, prawda? Otworzyłam drzwi na klatkę i poczekałam na niego, przystając w progu. Patryk sprawiał wrażenie wyjątkowo zadowolonego z siebie, już wchodząc po schodach. 
– Wakey, wakey, sleepyhead – przywitał mnie. Naprawdę próbowałam się nie uśmiechnąć; byłam zażenowana sobą, że reagowałam w taki sposób. – Zakładam, że Rhi jeszcze nie jest gotowa. – Bardziej stwierdził, niż zapytał, kiedy wpuszczałam go do mieszkania. 
– Dosłownie przed chwilą weszła do łazienki – poinformowałam, a szum wody spod prysznica tylko to potwierdził. Patryk wręczył mi tekturową podstawkę z trzema kubkami kawy, by móc swobodnie zdjąć płaszcz. Podarunek zdziwił mnie, ale pomyślałam, że jeśli Patryk dostarczałby kawę przy okazji każdej swojej wizyty, mógłby odwiedzać nas częściej. – To jakiegoś rodzaju przepustka, abym wpuściła cię do środka?
– Skoro tak uważasz – odparł bez emocji, a sekundę później wskazał palcem drzwi do kuchni. – Shall we? 
Wzięłam sobie jeden kubeczek, a tackę odłożyłam na blacie w kuchni. Kawa pachniała niesamowicie, właśnie tego potrzebowałam – porannej dawki kofeiny. Zasiadłam na materacu, skąd miałam całkiem dobry widok na Patryka, który przystanął w części kuchennej. Nie wyglądał na skrępowanego, ale podejrzewałam, że to moja obecność powstrzymywała go przed zajęciem miejsca na sofie. A może jednak była to moja rzucona niedbale piżama. 
– Więc… wybierasz się gdzieś z Rhian? – zapytałam, chcąc przerwać ciszę. 
– Namówiła mnie na brunch – odpowiedział, biorąc kawę dla siebie. Od razu zdjął pokrywkę z kubka. – Wczoraj pół dnia mówiła o angielskim śniadaniu, aż sam nabrałem na nie ochotę. A ty?
– Ja już zjadłam śniadanie. Owsiankę – odparłam beztrosko, bo nie załapałam, że interesowały o moje plany, a nie posiłek. – Chcę pójść na spacer, pokręcić się po okolicy, odwiedzić muzeum.
– Narodowe? Zejdzie ci kilka godzin.
– To dobrze – wzruszyłam ramionami – bo nie planowałam na dziś niczego innego.
– Dobrze pamiętam, że nie masz tutaj żadnych znajomych? – zapytał następnie, czym zupełnie mnie zaskoczył. Mimowolnie wykrzywiłam lekko usta, bo nie brzmiało to dobrze: żadnych znajomych. Rany. 
– Nie przeszkadza mi, że pójdę sama do muzeum.
– Nie o to mi chodzi. Przepraszam, Diana, źle się wyraziłem. Pytam w kontekście tego, czy, no wiesz – przerwał, rozglądając się po kuchni – czy masz kogo zawiadomić, jeśli coś by się stało. Tutaj, na miejscu. 
– Nie planuję żadnej katastrofy – mówiąc to, wstałam z materaca i podeszłam bliżej, aby sprawdzić, co wyprawiał. Wcześniej nawet nie zauważyłam, że za tosterem leżał notesik oraz długopis. Rany, Patryk chce mi dać swój numer telefonu?, pomyślałam. – Wiesz, zawsze mogę zadzwonić do kogoś z pracy – powiedziałam słabo, poniewczasie orientując się, że przecież on był kimś z pracy. Patryk podał mi zgiętą w pół karteczkę, którą wzięłam bez przekonania.
– Możesz zadzwonić w potrzebie – powiedział sucho, po czym dodał: – Tylko pamiętaj, że osoba towarzysząca na ślub kuzynki nie jest taką potrzebą.
– Nie mam kuzynek, mam tylko samych kuzynów. Ktoś zaprosił cię na ślub kuzynki? – dopytałam od razu, kiedy zauważyłam, że mój czerstwy żart nie zrobił na nim żadnego wrażenia. Cóż, ja uznałam go za całkiem dobry. 
Patryk nie odpowiedział, tylko przewrócił oczyma. W następny momencie z łazienki wyjrzała Rhian, jeszcze nie całkiem gotowa, ale wyraźnie spragniona kawy. Korzystając z chwili ich nieuwagi, zerknęłam na karteczkę – oprócz numeru telefonu był tam również adres – Warrender Park Terrace. 
– Więc – odchrząknęłam, kiedy znowu zostaliśmy z Patrykiem sami – skoro mieszkasz tu jakiś czas, zarekomendujesz miejscowe atrakcje?
– Już zwiedziłaś wszystkie muzea i odwiedziłaś zamek? Okej, nie rób takiej miny, żartuję. Moja rada? Odwiedź każde miejsce, gdzie możesz wejść za darmo i się rozejrzeć. Sklepy, księgarnie, wszystko. Zacząłbym od okolicy, ale jeśli nie boisz się turystów, możesz pospacerować po Princes Street. Waterstones robi wrażenie. To księgarnia – dodał. – Starbucks, ale tylko dla widoku. No i Debenhams.
– Zaraz, ale to… dom towarowy, tak? – przerwałam mu, zdziwiona. – Pamiętam, że widziałam go w Londynie. Wiesz, może zakupy zrobię innym razem…
– Po prostu tam idź – nalegał. – Nie powiem, dlaczego powinnaś, bo zepsuję ci niespodziankę. Jeśli pójdziesz i ci się nie spodoba, biorę winę na siebie. Możesz to zrobić w inny dzień, bo muzeum może być dość wyczerpujące, szczególnie że dziś pewnie będzie zatłoczone. – Wziął spory łyk kawy i dodał: – Tak w ogóle myślę, że Edynburg to dobre miejsce, żeby po prostu pospacerować po mieście. 
– Jasne – przytaknęłam – miałam mały przedsmak wczoraj. 
Chciałam jeszcze zapytać Patryka o ulicę, na której mieszka, bo, rzecz jasna, nazwa była dla mnie zagadką, ale Rhian uwinęła się całkiem szybko i znów nam przerwała, więc uciekła mi okazja. Ewentualnie mogłam adres sprawdzić na mapie, ale pomyślałam, że to podchodziło pod stalking. 
– Zupełnie o tym nie pomyślałam – zaczęła nagle Rhian – ale może chciałabyś pójść z nami, Dee?
– Muszę jeszcze skończyć moją owsiankę – odpowiedziałam zupełnie bez zastanowienia. 
– Diana idzie do muzeum – powiedział Patryk w tym samym momencie.
Rhian jedynie przytaknęła mruknięciem. Założyłabym się, że w innej sytuacji zaczęłaby mnie namawiać, ale zerknięciu na nas i sekundzie zastanowienia, zrezygnowała z pomysłu. Ruchem głowy wskazała Patrykowi drzwi i niedługo potem oboje wyszli z mieszkania. Zostały po nich tylko dwa papierowe kubki z niedopitą kawą i jedna Polka z uczuciem niezręczności. 

*

W edynburskim oddziale wideokonferencja z Woodwardem planowo odbywała się zawsze w ostatni poniedziałek miesiąca. Biorąc pod uwagę, jak wykończony po tej rozmowie był Ewan, miałam szczęście, że mnie jako szeregowego pracownika omijała ta, jak mniemałam, wątpliwa przyjemność rozmowy z szefem szefów. 
– Tylko dwie godziny? – zagadała Rhian, kiedy Ewan wrócił do naszego biura. Ten wymamrotał coś pod nosem, nie chcąc komentować. Wtedy popatrzyła na mnie i szepnęła, jednocześnie wykrzywiając usta: – Najgorzej, kiedy Woodward jest na miejscu. Chyba jeszcze go zobaczę, bo przyjeżdża tutaj pod koniec marca.
Przyjęłam tę wiadomość z udawanym spokojem, bo wizja spotkania Lywisa Woodwarda w Edynburgu była odrobinę niepokojąca. Cóż, to w zasadzie przez jego ekscentryczność tutaj przyleciałam, co natomiast przewróciło moje życie do góry nogami. Poza tym niczego nie bałam się tak bardzo, jak wspomnienia o Lizbonie – nie wiedziałam, czy kolejny skok na głęboką wodę to dobry pomysł. Oczywiście szybko odrzuciłam te myśli, zrzucając winę na niedawną przeprowadzkę. 
Wyszłyśmy z Rhian wcześniej z pracy, aby zameldować mnie w naszym mieszkaniu – Harriett z tego powodu nie robiła problemu. Urząd znajdował się przy Royal Mile – w weekend przechodziłam obok tego budynku co najmniej dwa razy, ale nie sądziłam, że tak szybko zawitam tu znowu. Oczywiście poczułam lekki stres związany z tą wizyta, bo zazwyczaj sprawy urzędowe przyprawiały o ból głowy, a co dopiero załatwić coś w obcym języku. Doceniałam więc obecność Rhian.
Nie czekałyśmy długo na urzędniczkę – kobieta sama podeszła do nas i zapytała, w jakiej sprawie przyszłyśmy. Wysłuchała Rhian, po czym dała nam kartkę papieru, abyśmy napisały wniosek. Zwykłą, białą kartkę papieru, tak po prostu. Przystanęłyśmy przy jednym ze stolików, a na koniec Rhian dopytała, czy nie zrobiła literówki w moim nazwisku. Kiedy urzędniczka zagadała do nas znowu, oddałyśmy odręcznie napisany dokument i było po wszystkim. Tak mi to poprawiło humor, że nawet SMS od mamy o treści „Dlaczego się nie odzywasz?” nie zrobił na mnie wrażenia. 
Wtorek na tle poprzednich dni był do cna nudny. Powoli wyrabiałam nawyki, coraz swobodniej czułam się w biurze i powoli zaczęłam przyjmować do siebie fakt, jak zaczęło wyglądać moje życie. Nie przewidywałam żadnych niespodzianek, jedynie zaskakiwała pogoda – chociaż od mojego przylotu ani razu nie padało, ciepły, wręcz wiosenny dzień zrobił na mnie wrażenie. 
Rhian jak zwykle przyszła do pracy później ode mnie, więc popołudniu czekał mnie kolejny samotny spacer do mieszkania. Wychodząc z biura, w głowie układałam listę zakupów – w niedzielę ugotowałam posiłki na dwa dni, ale teraz musiałam uzupełnić zapasy w lodówce. Na windę czekały już dwie osoby – kobieta rozmawiała z mężczyzną, bardzo wylewnie gestykulując. Patrzyłam na nią bezmyślnie, zapominając na chwilę o szpinaku i marchewce. Nie zauważyłam nawet, że obok przystanął Wierzbicki. Nie zdążyłam zapytać, czy nie wybiera schodów, bo kiedy drzwi się rozsunęły i, jak to Patryk miał chyba w zwyczaju, położył delikatnie rękę na moich plecach i poprowadził do środka. Za nami weszła dwójka z piętra. 
Od razu pożałowałam, że wychodzą z biura, włożyłam na siebie płaszcz, bo w windzie zrobiło mi się wyjątkowo gorąco i duszno. Patryk miał na sobie znacznie lżejszą kurtkę, więc wyższa niż zazwyczaj temperatura nie robiła na nim aż takiego wrażenia. Szarpnęłam za szalik, ściągając go i westchnęłam ciężko. Ledwo rozumiałam, o czym perorowała kobieta z windy, ale wiedziałam, że ona i jej towarzysz na szczęście mieli gdzieś moją agonię. Zerknęłam na Patryka – ten ukradkiem patrzył na mnie. 
– Tu jest zawsze tak gorąco? – zapytałam cicho, biorąc głęboki oddech.
– To przejściowe, nie przyzwyczajaj się.
– Przejściowe, tak? 
W następnej chwili dotarliśmy na parter. W lobby było mniej duszno, więc może po prostu w windzie nie działała klimatyzacja. Albo spojrzenie Patryka wpływało na mnie ze zdwojoną siłą, kiedy byliśmy zamknięci w małym pomieszczeniu. Stawiałam jednak na klimatyzację. 
– Jak było muzeum? – zapytał Patryk, kiedy przechodziliśmy do wyjścia. 
– Bardzo przyjemnie – przyznałam zgodnie z prawdą. – Miło spędziłam czas, mimo krzyczących wokół dzieciaków. Widziałam owieczkę Dolly, to jest coś – zażartowałam. 
– W Galerii Narodowej jest znacznie spokojniej. Polecam, jeśli lubisz sztukę. I spokój. 
– Jeśli powiem, że nie lubię sztuki, wyjdę na ignorantkę? – zapytałam, zerkając na niego. – Obrazy, no wiesz, dla mnie obrazy są spoko.
Patryk zaśmiał się, ale sekundę później momentalnie zrzedła mu mina. Cóż, w recepcji urzędowała Agata. Zauważyła nas, więc zwolniłam kroku. Jak przypuszczałam, Patryk postanowił ją zignorować. Pożegnał mnie lakonicznym „do jutra”, bardzo od niechcenia pomachał Agacie i wyszedł z lobby. 
– Pracuś? – zagadała uśmiechnięta. 
– Ja? Chyba jeszcze nie, jakoś daję radę. 
– Miałam na myśli Patryka, ale dobrze, że u ciebie wszystko okej – odparła. Och, cóż, nie wpadłabym od razu na to, że Agaty nie obchodziło moje samopoczucie. – Pomyślałam sobie, że może któregoś dnia wybierzemy się na zakupy. W sobotę? Poczułaś już wiosnę? Dziś jest naprawdę ciepło i chętnie kupiłabym kilka lżejszych rzeczy.
– Jasne, ale chyba nie w tę sobotę. Nie przed wypłatą – dodałam szybko. – Ale później, czemu nie. Możemy pójść do... Debenhams czy gdzieś. 
– Myślałam bardziej o Primarku – odparła zdziwiona. 
– To był żart – powiedziałam niepewnie, ale nie ciągnęłam tego, bo przecież nie znała kontekstu. – Nieważne. Wiesz, Agata, ja muszę jeszcze iść dziś na zakupy, więc będę lecieć. Znaczy… spożywcze zakupy. Widzimy się… jutro?
– No tak, jutro pracuję – odpowiedziała ze zdziwieniem. – Jestem tu pięć dni w tygodniu, Diana – dodała rozbawiona. Rany, kończenie rozmów nie było moją najmocniejszą stroną. 
– To… pa. Miłego popołudnia – pożegnałam Agatę, zanim zaczęła inny temat.
Cóż, sama zainicjowałam tę rozmowę, mogłam obwiniać jedynie siebie. Jeszcze chwilę po wyjściu na zewnątrz nie mogłam pozbyć się uczucia niezręczności. Było mi naprawdę bardzo głupio rozmawiać z Agatą na jakikolwiek temat, wiedząc, jak reaguje na Patryka. Zapewne nie przeszkadzałoby mi to wcale, ba, pewnie po cichu miałabym z tego niezły ubaw, gdyby nie fakt, że ja sama przy Wierzbickim zaczynałam tracić rozum. Nie podobało mi się, w jakim kierunku to zmierzało. W jakim kierunku zmierzało to wszystko.