Teaser

sobota, 5 maja 2018

Stewardessa oznajmiła, że będziemy lądować za około dwadzieścia minut. Nawet się ucieszyłam, że uwolnię się od wrzasków kilkuletniego dziecka siedzącego za mną oraz mojej sąsiadki zajmującej miejsce z lewej od okna, która już trzy razy wstawała do toalety i przepychała się między siedzeniami. Z jednej strony marzyłam o opuszczeniu tej cholernej metalowej puszki, jednak z drugiej nie chciałam wysiadać wcale. 
Chciałam bowiem wracać do domu.
Z każdą kolejną minutą miałam coraz większą ochotę się rozpłakać; od powstrzymywania łez nieprzyjemnie zapiekło mnie w gardle. Nie potrafiłam uwierzyć, że zgodziłam się wyjechać, chociaż brałam udział w jednym wielkim nieporozumieniu. Powinnam teraz siedzieć w zupełnie innym samolocie, lecącym na południe Europy, a nie na północ! Byłam święcie przekonana, że jedyne, co łączyło Portugalię i Wielką Brytanię to strefa czasowa, nic więcej. 
Wzięłam kilka głębokich wdechów, aby się uspokoić, to pewnie by pomogło, gdyby nie zaczęło nami trząść. Przez turbulencje poczułam się jeszcze bardziej bezradna, w tamtym momencie naprawdę niewiele zależało ode mnie. Nawet dzieciak, który przez dwie godziny lotu marudził, nagle się przymknął. Zerknęłam przez okno, Edynburg otulony mrokiem niczym całunem błyszczał światłem tysiąca lamp – w tym wypadku jednak miasto nie różniło się wcale od innych lepiej mi znanych, więc niczym mnie nie zaskoczyło. 
Po dość gładkim lądowaniu i kolejnych dłużących się minutach czekania, w końcu mogłam wyjść – liczyłam, że świeże powietrze mnie otrzeźwi. Rzeczywiście tak było, inaczej idąc po płycie lotniska do odpowiedniego wejścia, nie użyłabym tak niewybrednego przekleństwa, psiocząc na deszcz. Więc to była ta typowa brytyjska pogoda? Coś przypuszczałam, że się nie polubimy. Kontrola paszportowa poszła dosyć sprawnie, później mogłam odebrać mój bagaż. Strategicznie zabrałam jedną z mniejszych walizek – przed wylotem postanowiłam sobie, że przylecę tutaj i wyjaśnię to całe nieporozumienie, po czym wsiądę w najbliższy samolot do Lizbony; do tego potrzebowałam niewielu rzeczy, w końcu nie zamierzałam zostawać w Szkocji dłużej, niż było to konieczne. 
Kiedy wyszłam ponownie na zewnątrz, nieustanie siąpiło, a mnie na myśl przychodziły tylko brzydkie słowa. Znalazłam przystanek, skąd miał odjeżdżać mój autobus, jak się okazało – piętrowy. Kupiłam bilet za siedem funtów i usiadłam na pierwszym wolnym miejscu. Odmówiłam sobie przyjemności siedzenia na górze, uznając to za zbędną atrakcję. Musiałam dojechać do Waverley Bridge, a stamtąd był już tylko kawałek do mojego hotelu. Ruszyliśmy, a ja wyciągnęłam telefon wraz ze słuchawkami oraz kanapkę przygotowaną na drogę. Przez dłuższy czas zastanawiałam się, czy w Wielkiej Brytanii będę mogła korzystać z pakietu internetowego w ramach roamingu. Tak bardzo pochłonął mnie wyświetlacz mojej komórki i wszelkie przyziemne sprawy, że nie zwracałam uwagi na to, co działo się wokół – nie patrzyłam, co znajdowało się po drugiej stronie szyby, nie liczyłam kolejnych przystanków, wiedziałam tylko, że muszę wysiąść na ostatnim. W pewnym momencie autobus wziął kilka ostrych zakrętów – pomyślałam, że być może zbliżamy się już do celu. 
Podniosłam wzrok i mimowolnie wyjęłam z uszu słuchawki. Zdecydowanie znajdowaliśmy się już w centrum. Mijaliśmy rzędy szarych kamienic oświetlone latarniami, wilgotne od deszczu ulice błyszczały od odbitego światła, co chwilę przejeżdżaliśmy obok kogoś, komu niestraszna była pogoda. Wszystko wyglądało tak staro i tajemniczo, odniosłam wrażenie, że autobus przenosił turystów do Hogwartu. 
Wysiadłam w końcu na moście, ciągnąc za sobą walizkę, w drugiej ręce trzymając telefon. Chciałam od razu sprawdzić, jak najłatwiej dojść do mojego hotelu, jednak zatrzymałam się na moment, rozglądając wokół. Obok mnie przechodzili ludzie, którzy doskonale znali już swój kierunek, tylko ja stałam i wgapiałam się w upchane między siebie kamienice – jedna przy drugiej, każda kolejna wyżej od poprzedniej. Niektóre z nich posiadały wieżyczki, inne tylko strzeliste dachy. Z pozoru nudne brązowoszare budynki sprawiły, że patrzyłam na nie z zapartym tchem. 
Już nigdy nie miałam zobaczyć tego miasta po raz pierwszy, stwierdziłam ze smutkiem. Skoro jednak znalazłam się w Edynburgu tylko na chwilę, postanowiłam dać mu szansę. Planowałam zostać tylko na kilka dni, przecież powinnam przywieść stąd dobre wspomnienia, prawda? 

***

Serio wolałam napisać fragment rozdziału, niż męczyć się z wymyślaniem opisu – tak już mam. Nowe opowiadanie ruszy po zakończeniu Różowej koszuli, mam nadzieję, że do czerwca się uwinę, a Samoloty z papieru zacznę już na serio około sierpnia – no dobra, to jest dość ambitny plan, ale chyba też osiągalny. Więc co to będzie? Jeśli ktoś jest zaskoczony, że chcę pisać oklepany romans, to nie wiem, co tutaj robi. Jedyną niespodzianką może być miejsce. Chociaż? Czy ktoś jest zaskoczony? W każdym razie na razie można trzymać kciuki i do zobaczenia latem!

4 komentarze:

  1. Cieszę się, że tworzysz nowe opowiadania :-) będę tu zaglądała. Pozdrawiam 😊

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo mi miło! Zapraszam i również pozdrawiam! ;)

      Usuń
  2. Nie wiem, co się dzieje, ale skoro jest Edynburg, to chętnie będę zaglądać.
    :)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za komentarz!

Jeśli nie chcesz się logować lub po prostu nie posiadasz konta, użyj opcji Nazwa/adres URL