5. Twarda sztuka

środa, 24 czerwca 2020


„Dzień dobry, Dianka! Co słychać?” 
Po siódmej rano dostałam wiadomość od mamy. Co mogłam odpisać? Poprosić, aby mnie stąd zabrała, czy oznajmić, że już nigdy nie wrócę do Polski? 
„Wszystko dobrze, miłego dnia! ;)” – wysłałam i przewróciłam się na drugi bok. Kołdra częściowo zsunęła się z materaca na podłogę, więc ją po omacku poprawiłam. Przez kolejne piętnaście minut wierciłam się, bezskutecznie próbując zasnąć. W ciągu jednego dnia nie przywykłam nie tylko do nowej strefy czasowej, ale też do tutejszego trybu życia. 9 to 5, jak śpiewa Dolly, a jeszcze do niedawna starałam się przyjeżdżać do pracy na siódmą. 
Szkocką owsiankę z torebki wystarczyło zalać wrzątkiem, więc jedząc śniadanie, czułam się jak na biwaku. Dumając nad miseczką, obmyślałam plan dnia: ubezpieczenie i bank były najważniejsze, chociaż zakupy spożywcze z prawdziwego zdarzenia plasowały się równie wysoko. Owszem, poprzedniego dnia wybrałyśmy się z Rhian na zakupy, ale obie miałyśmy rozbieżne spojrzenie, czego potrzebujemy. Ja wolałam zapełnić lodówkę, by móc przyrządzać posiłki, Rhian niekoniecznie – jej wystarczyło gotowe danie. 
– Zazwyczaj odżywiam się zdrowo, naprawdę – przekonywała mnie, kiedy brała z półki mac ’n’ cheese. – Po prostu ostatnio mam gorszy nastrój. Nie musisz mnie naśladować, więc kup, co chcesz.
Rhian wspomniała o słabo zaopatrzonej kuchni, więc na kolację wybrałam sałatkę i przecenioną kanapkę. Wieczorem obczaiłam teren i na szczęście w szafkach znalazłam garnki czy patelnię – czyli jednak gotowanie było możliwe. Odetchnęłam z ulgą, bo to ułatwiało życie i oszczędzanie. 
Reszta ambitnych planów poprzedniego dnia nie wypaliła, a chciałam rozpakować rzeczy z walizki, umówić spotkanie w urzędzie, może nawet wybrać się do banku. Skończyło się na problemach z internetem, kiedy rejestrowałam nową kartę SIM. Do biura pośrednictwa pracy mogłam umówić się jedynie telefonicznie – najwidoczniej Brytyjczycy nie uznawali formy e-mailowej ani żadnej innej, jedynie czekanie na infolinii. Zamiast poprosić Rhian o pomoc, znów kisiłam w sobie własną upartość. I głupotę. Kilka drobnych porażek spowodowało bezsilność, przez co wolałam odłożyć wszystko na później. 
Rhian przed ósmą jeszcze spała. Wczoraj specjalnie dla mnie wstała wcześniej, a dziś nie wiedziałam, czy powinnam poczekać. Skoro Rhian mnie wdrażała, czy był sens siedzieć bez niej w biurze? Z drugiej strony, gdybyśmy nie mieszkały razem, nie przejmowałabym się tą kwestią. Postanowiłam mimo wszystko wyjść bez niej. Kiedy wkładałam buty, Rhian wyszła z sypialni. Była tak zaspana, że grzecznie przytaknęła na moje tłumaczenia, po czym zniknęła w łazience. Czułam się rozgrzeszona. 
Na klatce schodowej spotkałam Alana. Już nie wyglądał jak dwudziestoparolatek w przebraniu nastolatka, dziś wyglądał po prostu jak poważny facet idący do pracy. W ręku trzymał kubek termiczny, pewnie z kawą, czego mu od razu pozazdrościłam. 
– Cześć, Diana – przywitał mnie nieco zadziornie. Wymówił moje imię prawie bez obcego akcentu. – Wiesz, że będziemy się teraz widywać na klatce schodowej?
– I życzyć sobie miłego dnia? – zapytałam w podobnym tonie. Alan w odpowiedzi posłał mi łobuzerski uśmiech, podobny, jakim uraczył mnie ostatnim razem.
– Mam nadzieję.
Jedno musiałam przyznać – Alan robił dobre wrażenie. Zapadł mi w pamięć, mimo że spotkaliśmy się jedynie przelotnie. Był przystojny, niekoniecznie w moim typie, ale ktoś na pewno doceniał jego urodę, skoro Rhian wspominała o „hałasach” wieczorami. Wierzyłam jej jedynie na słowo, bo nie zamierzałam przekonywać się na własnej skórze, czy nasz sąsiad zasłużył na szufladkę fuckboy. 
– Więc miłego dnia – Alan odezwał się, kiedy wyszliśmy na ulicę, po czym ruszył w przeciwnym do mojego kierunku. Został mi po nim zaskakująco przyjemny, niewymuszony uśmiech na twarzy.
Nie odważyłam się wybrać innej drogi do pracy, natomiast dziś rzuciły mi się w oczy wcześniej niezauważone szczegóły. Przy Clerk Street znajdował się sklep z azjatyckim jedzeniem oraz księgarnia z używanymi książkami, a na rogu z Rankeillor Street była apteka. Miasto nie składało się z budynków, ale przede wszystkim codziennego życia, ludzi oraz ich nawyków. Wiedziałam, że z każdym kolejnym dniem Edynburg przestanie być dla mnie tylko miejscem na mapie, co ekscytowało i przerażało mnie jednocześnie. 
Od wtorkowego wieczoru nie padało, a po lutym spodziewałam się czegoś innego. Doszły mnie jednak słuchy, że w Szkocji nie powinnam ufać bezchmurnemu niebu, może się ono bowiem okazać zdradliwe. Niektórzy brali zmienną aurę bardzo poważnie, nosząc kurtki i czapki, inni natomiast nie przejmowali się wcale – skoro od rana świeciło słońce, wystarczyło narzucić na siebie dżinsową katanę. Alan miał na sobie podobną, kiedy się poznaliśmy, ale… założył ją wtedy mimo deszczu. Cóż, już niczego nie rozumiałam, przestałam się więc doszukiwać logiki w edynburskiej modzie ulicznej.
Wchodząc do biurowca, zostałam zauważona przez Agatę. Obok przechodził jeszcze jakiś mężczyzna, ale tylko do mnie recepcjonistka tak serdecznie się uśmiechnęła. Niegrzecznie byłoby przejść obok bez dłuższego przywitania, więc przystanęłam. 
– No, hej, dzień dobry – powiedziała radośnie. – Jak po pierwszym dniu?
– Chyba zbyt dużo się dzieje, żebym mogła to obiektywnie ocenić – odparłam enigmatycznie. Agata zaśmiała się. 
– Intensywny czas, co? Słuchaj, może chciałabyś wyskoczyć coś zjeść w czasie przerwy? – zaproponowała następnie. Oczywiście chciałam uprzejmie odmówić, ale zaraz potem Agata dodała: – Na kampusie zatrzymuje się spoko food track, mają naprawdę smaczne jedzenie i duże porcje za pięć, sześć funtów. Zazwyczaj oszczędzam, ale tam naprawdę się opłaca. 
– Brzmi dobrze – przytaknęłam, myśląc jednocześnie, czy zauważyła, że postanowiłam zostać dusigroszem. Agata przywitała z uśmiechem inną przechodzącą osobę i kontynuowała:
– Moja przerwa zaczyna się o pierwszej. Wiem, że wy jesteście bardziej elastyczni, a ja siedząc na recepcji, nie mogę sobie na to pozwolić. 
– Może dla pewności dam ci mój numer? – zaproponowałam. – Przypomnisz się odpowiednio wcześnie. To mój nowy numer, w zasadzie jesteś pierwszą osobą, która go dostaje.
– Mój telefon z polskim numerem teraz leży w kącie – Agata znowu się zaśmiała. 
Chwilę później pojawiła się Erin. Niezainteresowana rozmową z recepcjonistką poczekała, aż się pożegnam, po czym razem ruszyłyśmy do biura. Na naszym piętrze było dość cicho, pomyślałam, że może przyszłam za wcześnie, skoro przy windzie stał jeszcze odkurzacz ekipy sprzątającej, a wokół unosił się mdławy zapach płynu do podłóg. Erin pewnie nie miała takich wątpliwości, skoro swobodnie kroczyła przez główny korytarz. 
– Potrzebuję kawy – powiedziałam, kiedy dotarłyśmy do naszego biura. Z ulgą zdjęłam płaszcz, po czym rzuciłam go przez oparcie krzesła. Na zewnątrz wcale nie było tak ciepło, a pomimo to po drodze się zgrzałam. – W kuchni jest ekspres, prawda?
– Tak, kochanie. Też chętnie się napiję, więc nauczę cię go obsługiwać. 
W naszej ciasnej firmowej kuchni zastałyśmy Dale’a, który znowu nie wydawał się zbyt rozmowny. Kończył swój poranny rytuał, nalewając mleka do kawy i tyle go widziałyśmy. 
– Nie traktuj tego zbyt osobiście – powiedziała Erin, a ja domyśliłam się, że chodzi o zachowanie kolegi. – Dale tylko raz pokazał ludzką twarz i uśmiechnął się do Rhi. Tylko raz – podkreśliła, mówiąc cały czas konspiracyjnym tonem. – Ale jest nieszkodliwy, chyba po prostu jest bardzo introwertyczny. Albo Woodward przysłał go tutaj za karę. A ciebie, kochanie, nikt tu nie przysłał za karę, prawda?
– Nie wydaje mi się – odpowiedziałam słabo. 
– No dobrze, mamy tu ekspres przelewowy. Całkiem dobry sprzęt, naprawdę. – Erin nie kontynuowała poprzedniej myśli, może wcale nie interesowała jej odpowiedź. – A w szafce, o tutaj, są kawa i filtry. I kawa rozpuszczalna. Większość z nas pije jednak kawę na mieście. Tylko Andy pije wyłącznie kawę przelewową. Pytania?
Chwilę zajęła mi nauka obsługi ekspresu, dlatego zastanawiałam się, czy pójście do kawiarni nie byłoby lepszym wyjściem. Rhian na pewno wychodziła z takiego założenia, skoro pojawiła się w pracy z dużą latte. Nadal wyglądała na niewyspaną, ale teraz miała przyklejony do twarzy uśmiech. 
– Cześć, kochanie, co tak wcześnie? – przywitała ją Erin. Nie pytała złośliwie, raczej z troską. – Wiesz, że mogę zająć się Dee pod twoją nieobecność, prawda?
– Wiem, Erin, dzięki. Dee też wie. – Rhian popatrzyła na mnie przyjaźnie. – Obudziłam się dość wcześnie, teraz będę miała dłuższy dzień – wytłumaczyła się, śmiejąc. 
Skoro obie uzupełniłyśmy braki kofeiny, mogłyśmy zaczynać pracę. Mocno się zaangażowałyśmy i nawet nie zauważyłam, że zbliżała się trzynasta – Agata musiała się przypomnieć. Trochę się obawiałam, czy nie obrażę Rhian, jeśli pójdę na lunch bez niej, ale w tej kwestii to ja przejmowałam się bardziej. Nawet się cieszyłam, że była okazja, aby z kimś porozmawiać po polsku.
Agata pokazała mi wspomniany food track z meksykańskim żarciem. Sądząc po długości kolejki, było to dość popularne miejsce. Za sześć funtów dostałam naprawdę dużą porcję wegetariańskiego chilli, a przy okazji kartę lojalnością: co dziesiąte danie na koszt firmy. Przyjęłam wszystko z wdzięcznością. 
Chwilę szukałyśmy miejsca dla siebie, a skoro było pogodnie i bezwietrznie, mogłyśmy zostać na zewnątrz. Podobnie jak kilka innych osób, rozsiadłyśmy się na murku naprzeciw Starbucksa, my przy tabliczce z nazwą ulicy – Simpson Loan. Teraz już wiedziałam, o czym mówiła Rhian, wspominając o lubiących tu przychodzić uczniach z pobliskiej szkoły. Pojawiła się liczna grupa dzieciaków, większość z nich pewnie nie miała więcej niż czternaście lat, wszyscy w jednakowych mundurkach, co ponownie przywołało skojarzenie z Harrym Potterem. 
– Czasami na lunch mam ochotę na coś innego niż mój wczorajszy obiad – powiedziała Agata, przyglądając się z zadowoleniem swojemu posiłkowi. Przygotowana na tę okoliczność, wyciągnęła z torebki własny widelec, ja niestety musiałam się posłużyć plastikowym.
– Myślę, że tak będzie wyglądać większość moich posiłków, bo obiad z wczoraj dobrze sprawdzał się u mnie już wcześniej – zauważyłam. Spróbowałam chilli, nie zaskoczyło mnie, że było dość pikantne.
– W waszej firmie często wychodzi się na miasto na lunch. – Uderzyła mnie pewność, z jaką Agata wyraziła swoje zdanie. Nawyki moich współpracowników nadal były dla mnie zagadką, więc nie przytaknęłam. Wnioskowałam jednak, że Agata wyrobiła już sobie zdanie na ten temat, tym bardziej nie zamierzałam się wypowiadać. – Na pewno zarabiacie więcej niż taka recepcjonistka i po prostu was na to stać. 
– To pewnie dość indywidualna kwestia – odparłam dyplomatycznie, lekko wzruszając ramionami. – Może ktoś wydaje za dużo i żyje ponad stan? Nie wiesz tego. 
– To takie moje obserwacje – usprawiedliwiła się Agata. – Mnie byłoby trudno nawet wynająć samodzielnie mieszkanie. Ceny są bardzo wysokie, pewnie się o tym przekonałaś, szukając czegoś dla siebie. – Skinęłam głową, chociaż akurat pod tym względem dopisało mi szczęście. – Zawsze istnieje opcja, aby wynająć tylko pokój, ale ja nie chciałabym mieszkać z kimś obcym.
– Więc teraz mieszkasz z kimś jeszcze, tak? Dobrze rozumiem? – zawahałam się. 
– Mieszkam z kuzynką i jej mężem, niedaleko Portobello – odpowiedziała Agata, a widząc po mojej minie, że nazwa nic mi nie mówi, dodała: – To wschodnia część miasta, nad morzem. Jest tam plaża. Na pewno warto się wybrać na plażę w maju, bo wtedy jest najcieplej. A samo Portobello było kiedyś osobnym miasteczkiem, ale z czasem zostało wchłonięte przez Edynburg. Taka ciekawostka. No i myślę, że to miejsce warte zobaczenia. 
– Okej, zapamiętam, plaża brzmi super. – Uśmiechnęłam się. – Przyjechałaś do Edynburga razem z kuzynką?
– To całkiem długa, pokręcona historia, sporo opowiadania – odpowiedziała, śmiejąc się.
Wzięłam spokojny, powolny wdech, poniewczasie uświadamiając sobie, że przecież nie jestem zainteresowana odpowiedzią. Ale może jednak był to lepszy temat niż omawianie zarobków moich nowych współpracowników? 
– Moja kuzynka, Gośka, przyleciała tutaj wcześniej ode mnie ze swoim poprzednim chłopakiem. Namówiła mnie, abym przyleciała, kiedy ze sobą zerwali. Który to był rok? Dwa tysiące piętnasty? Ja i tak nie wiedziałam, co ze sobą zrobić po licencjacie, więc oto jestem – zaśmiała się znowu. – Na początku jakoś udawało nam się we dwie przetrwać, ale niedługo później Gośka spotkała tutaj swojego obecnego męża.
– Zauroczył ją jakiś Szkot? – próbowałam zażartować.
– Nie, skądże, Piotrek jest Polakiem – odparła Agata ze zdziwieniem. Och, nie wiedziałam, że to takie oczywiste. – Ale wiesz co? Cieszyłam się, kiedy mogłam się wyprowadzić do swojego chłopaka, bo Piotrek jest bardzo nieznośny. A Gośka? – Agata wzruszyła ramionami, okazując bezradność. – Wiadomo, że ona szybciej stanie po stronie swojego męża, prawda?
– Zaraz – machnęłam ręką, przerywając jej. Szybko przełknęłam to, co miałam w buzi. – Agata, zgubiłam się. Chyba w momencie, kiedy pojawił się twój chłopak.
– Tak – mruknęła i przewróciła oczyma. – Mateusz. Mieszkaliśmy razem przez pół roku. Mieliśmy mieszkanie przy West End, wtedy chodziłam do pracy pieszo. – Agata westchnęła głęboko, co musiało być wyrazem rozrzewnienia, a nie reakcją na moje kolejne pytające spojrzenie, skoro w tamtym momencie na mnie nie patrzyła. – Jeszcze do niedawna mieszkałam z Mateuszem, ale jesienią zerwał ze mną, więc musiałam się od niego wyprowadzić i ponownie zamieszkać z Gośką. 
– Och – jęknęłam, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Nie wiedziałam też, jak się zachować, kiedy na moment zapadła między nami krępująca cisza. Cóż, sądziłam, że rozmowa przebiegnie inaczej, pogadamy o pogodzie, o mieście, o pracy tutaj… 
– Mateusz powiedział, że się rozmyślił. – W głosie Agaty usłyszałam wyraźne rozgoryczenie. Zaskoczona tą informacją, zmarszczyłam czoło, jednak nadal się nie odzywałam, nawet kiedy Agata wbiła we mnie wzrok. – Rozmyślił się. Wyobrażasz to sobie? Dlatego staram się oszczędzać, żeby móc się wyprowadzić od Gośki. Nie chcę się rzucać w nieznane bez oszczędności, bo jeśli to nie wypali, będzie musiała mnie znowu przygarnąć. A Piotrek już i tak twierdzi, że skoro Mateusz ze mną zerwał, to jest to moja największa porażka. 
– To okropne – powiedziałam, tym razem naprawdę zniesmaczona tym szwagrem Piotrem. Za resztą chyba nie nadążałam. 
– No, właśnie – Agata prychnęła. – Teraz, jeśli to możliwe, biorę nadgodziny, by coś więcej zarobić. Moi znajomi z pracy mają dać mi znać, jeśli będą mieć jakieś mieszkanie na oku. Mam oczywiście kilku polskich znajomych, ale to wspólni znajomi z Gośką i Piotrkiem, więc raczej nie będę szukać u nich pomocy. 
– Rozumiem, że jest ci ciężko – powiedziałam, zastanawiając się, czy w ogóle wypada. Nie czułam się na siłach, by dźwignąć problemy Agaty. Owszem, współczułam jej i było mi przykro, ale to mnie przytłoczyło. I jakiej rady mogłabym jej udzielić? Byłam emigrantką dosłownie od wczoraj.
– Chociaż wiesz, jak to jest. Gośka mi przecież powiedziała, że od momentu, kiedy się znowu wprowadziłam, jest im łatwiej, bo rachunki się rozdzielają, dzielimy się gotowaniem czy jakimiś innymi obowiązkami – skarżyła się dalej Agata. – Ale Piotrek tego przecież nie przyzna, no nie? Po co taki facet jak on miałby to przyznać? – zapytała z wyraźną pretensją. – Jego i tak chyba niewiele obchodzi. Wiesz co, nawet nie byłoby tak źle, gdyby on mi cały czas nie okazywał, że robi wielką łaskę, pozwalając mieszkać u siebie. Wszyscy mężczyźni są tacy sami. Naprawdę myślałam, że z Mateuszem tworzyliśmy zgraną parę, ale nie wyszło. Nic nie wyszło. Nie mogę tego przetrawić, że mnie zostawił. Rozmyślił się! Co to w ogóle ma znaczyć? 
Milczałam, usprawiedliwiając się jedzeniem chilli. Nie chciałam włazić z buciorami w życie Agaty, chociaż ona pewnie nie protestowałaby, gdybym zaczęła pytać. Tyle tylko, że ja nie chciałam pytać, bo czułam się coraz bardziej niezręcznie. Agata pewnie nawet nie zdawała sobie sprawy jak bardzo. 
– Przepraszam, ja tak ciągle o sobie – zreflektowała się, a ja w duchu odetchnęłam z ulgą. Liczyłam jednak, że Agata nie zacznie wypytywać o podobnej skali problemy. – Jestem ostatnio ciągle sfrustrowana. Bardzo to widać?
– Trochę – odpowiedziałam lakonicznie. Taki eufemizm nie powinien nikogo skrzywdzić, prawda? 
– A ty jakie masz plany, Diana? Na jak długo tu zostaniesz? – zapytała Agata po chwili. Jej zainteresowanie nie było udawane. 
– Pół roku.
– Tak króciutko? – zdziwiła się. Przytaknęłam skinieniem głowy. – Więc bez sensu układać sobie życie. Coś sobie zaplanujesz, a zaraz potem będziesz musiała wyjechać. No, co? Taka prawda! – zaśmiała się. – Nim się obejrzysz, już będzie jesień. 
Zapełniłam sobie usta jedzeniem, znów nie chcąc się odzywać. Dopiero przyleciałam, jeszcze nie załatwiłam wszystkich niezbędnych formalności, ledwo znałam to miasto, a ktoś w mojej obecności wspominał już o jesieni. Czego się jednak spodziewałam? Że rzeczywiście te sześć miesięcy odmieni moje życie? 
– Ja chcę tutaj zostać na dłużej, w zasadzie na stałe, bo nie mam po co wracać do Polski – kontynuowała Agata. – Ale chciałabym sobie kogoś znaleźć, no, wiesz? Tyle tylko, że wolałabym jakiegoś Polaka, rozumiesz? Więc wyobraź sobie, jak jest trudno. – Agata zmieniła ton na weselszy. Uśmiechnęłam się lekko, choć nieszczerze. – Mam kogoś na oku, ale… to skomplikowane.
– To skomplikowane? – rzuciłam nieco bezmyślnie. – Jak status na Facebooku? 
– Skomplikowane, bo on nie jest specjalnie zainteresowany randkami. Szkoda, bo to akurat dobra partia – zasmuciła się. – Wykształcony, ma dobrą pracę, rozumiesz? Trochę ode mnie starszy, jakieś dziesięć lat, ale to tylko oznacza, że nie jest już dzieciakiem. Naprawdę przystojny.
– Nudziarz? – zapytałam przekornie. Agata zmarszczyła czoło. – Skoro ma cały pakiet, to dlaczego nie jest, jak to nazwałaś, specjalnie zainteresowany randkami? 
– Nie jest gejem, jeśli to masz na myśli – odparła Agata, przewracając oczyma. Wcale o tym nie pomyślałam. No dobrze, może przez moment. – Był z kimś, miał dziewczynę w Polsce, ale to chyba było trudne rozstanie. Rozumiesz, nie rozmawia o tym.
Agata przypomniała sobie o swoim lunchu, chwilę mieszała sos z ryżem, po czym zaczęła jeść. 
– On nie rozmawia o swoich prywatnych sprawach, rozumiem – zauważyłam, mówiąc bardziej do siebie. – Słuchaj, Agata, tak mi się przypomniało – rzuciłam, zanim cokolwiek zdążyła odpowiedzieć. – Skoro jesteś tu od jakiegoś czasu, może polecisz mi jakieś dobre miejscówki? Gdzieś się opłaca robić zakupy? Czegoś unikać? 
Zapytana później przez Rhian, jak było na lunchu, postawiłam na kolejny mało wyszukany eufemizm i odpowiedziałam, że w porządku. Pochwaliłam jednak Agatę, że podzieliła się ze mną kilkoma radami bardziej doświadczonej emigrantki, na co Rhian ucieszyła się, ale później szybko przeszła do tematów służbowych. Tak zleciała nam reszta dnia. 
Przed wyjściem z biura natknęłam się na stażystkę – Aleshię. Ucięła sobie ze mną krótką pogawędkę. Zapytałam o symbol na jej koszulce, który okazał się logo afro-karaibskiego stowarzyszenia studentów, do którego należała z Jadenem. Przy okazji pocieszyła mnie, że na początku miewała problemy z odnalezieniem się na stażu u Woodwarda, ale wszyscy są bardzo pomocni, więc ja też na pewno sobie poradzę. Ostatnie dwa dni obfitowały w słowa wsparcia i pozytywną energię, dlatego zaczęłam się poważnie zastanawiać, kiedy to wszystko po prostu jebnie. 
Mijało kolejne napięte popołudnie, pełne autobusów wypełnionych ludźmi oraz przechodniów wyglądających na bardziej zmęczonych i zdenerwowanych niż rano. Mnie dopisało szczęście, skoro nie czekałam w zniecierpliwieniu przy wiacie przystanku, tylko fundowałam dodatkowy spacer. Dziś w drodze do domu odważyłam się założyć słuchawki, a skoro nie zgubiłam się mimo muzyki, uznałam to za sukces. Później poszło trochę gorzej, bo zamek do drzwi frontowych się zacinał, przez co sterczałam na ulicy dłużej, niż się spodziewałam. Było to coś, do czego musiałam przywyknąć. Ciągły brak deszczu natomiast uznałam za chwilową anomalię. 
Po wejściu do mieszkania od razu zabrałam się za najważniejsze sprawy. Aby umówić się na spotkanie w sprawie ubezpieczenia, należało zadzwonić pod ogólnokrajowy numer. Automatyczna sekretarka poinformowała mnie, że muszę poczekać na konsultanta, infolinia na szczęście była darmowa. Czekałam dziesięć minut i nic. Pomyślałam, że coś nie tak z połączeniem, więc spróbowałam raz jeszcze. Patrzyłam na kartkę z moimi danymi, które należało podać przy rejestracji i dostawałam oczopląsu. Po kolejnych piętnastu minutach nic – tylko muzyka klasyczna. Rozłączyłam się i zaparzyłam herbatę. 
Rhian na pewno nie spodziewała się, że po przekroczeniu progu zostanie zasypana pytaniami. Chciałam się jednak upewnić, że z tą cholerną infolinią na pewno było wszystko w porządku. Popatrzyła na mnie jak na zagubione dziecko i próbowała się nie roześmiać. 
– Po prostu poczekaj, aż ktoś się odezwie, Dee – odparła łagodnie. 
– Ale czekałam już piętnaście minut.
– Piętnaście? Tak szybko się poddałaś?
Rzeczywiście wystarczyło czekać odpowiednio długo. Po trzydziestu minutach wreszcie odezwał się żywy człowiek – kobieta, która wypytała mnie o moje dane, postukała w klawiaturę, po czym oznajmiła, kiedy stawić się na spotkanie. Cieszyłam się, że odhaczyłam tę jedną rzecz, chociaż nadal słyszałam w głowie skrzypce od Vivaldiego. 
– Mam spotkanie za trzy tygodnie w Leith Jobcentre. 
– Naprawdę wysyłają cię na Leith? – zdziwiła się Rhian. – Przy okazji, Dee, nigdy nie mów, że Leith to Edynburg, żeby przypadkiem kogoś nie urazić. Ale że wysyłają cię aż tam? Przecież w mieście też mają biura.
Oczywiście zrobiło się zbyt późno, żeby pójść do banku, ale wciąż mogłam zrobić zakupy. Zaproponowałam Rhian, że dziś ja gotuję, ale ona zamówiła już coś z hinduskiej knajpki. Z drobną pomocą mapy trafiłam do Tesco przy Nicolson Street. Wybierałam akurat sos do makaronu, kiedy rozdzwonił się mój telefon. Mama. Mogłam się jej spodziewać. 
– No, cześć, Dianka – przywitała się słodko. – Wszystko dobrze?
– Tak, właśnie robię zakupy – oznajmiłam, próbując nie blokować alejki, kiedy starałam się utrzymać już dość ciężki koszyk. Wtedy właśnie trafiłam na regał z ogórkami Dawtony i majonezem Winiary. O, było też Ptasie Mleczko.
– A gdzie byłaś wcześniej?
– W pracy – odpowiedziałam, zastanawiając się, co oznacza ten podejrzliwy ton.
– Nie mogłam się do ciebie dodzwonić. Przez jakąś godzinę – odparła oskarżycielsko mama. – Miałaś wyłączony telefon? 
– Musiałam się umówić na spotkanie i długo czekałam na linii – westchnęłam. Tłumaczenie jednak na niewiele się zdało, bo w następnej chwili mama prychnęła: 
– Przez godzinę? Masz tam problem z zasięgiem?
– Z zasięgiem jest wszystko w porządku, mamo. Roaming działa.
– Dobrze. – Mama westchnęła przeciągle, co oznaczało, że niespecjalnie mi wierzy. – A jak tam w pracy?
– W pracy w porządku.
– Tylko w porządku? Tyle masz mi do powiedzenia po dwóch dniach?
– A ile powinnam mieć do powiedzenia po dwóch dniach? Wdrażam się, mamo, jeszcze nie mam samodzielnych zadań, a wczoraj przez pół dnia miałam szkolenie BHP. Więc tak, mogę powiedzieć jedynie, że w porządku. 
– Brzmisz na zmęczoną – zawyrokowała nagle. Dla siebie brzmiałam bardziej na poirytowaną, chociaż starałam się kontrolować emocje. – Może powinnaś trochę odpocząć.
Próbuję, pomyślałam. Chciałam zrobić zakupy, zjeść obiad i zresetować się przy Netflixie, a później po prostu paść na twarz ze zmęczenia. Nie sądziłam, że to będzie tak trudne. 
– Dzwonię do ciebie, bo dziś wysłałam paczkę – powiedziała następnie mama. Wzięłam głęboki wtech. Odłożyłam koszyk na podłogę, by wolną ręką sięgnąć po słoik korniszonów. Polski ogórek dla polskiej emigrantki. – Dasz mi znać, kiedy ją dostaniesz?
– Jasne, jasne. Dziękuję.
– Niczego ci nie potrzeba? Wysłałam wszystko, o czym rozmawiałyśmy, ale gdybyś czegoś… 
– Niczego mi nie brakuje – przerwałam mamie, jej głos wskazywał na to, że się rozklejała. – Naprawdę. Pamiętaj, że tutaj też są sklepy.
– No dobrze, to dbaj o siebie – poprosiła na koniec. 
Ten telefon nie poprawił mojego nastroju, bo wystarczył mi stres związany z nowym miejscem. Nie chciałam dodatkowo przejmować się tym, co zostawiłam w Polsce, szczególnie jeśli chodziło o rodziców. Kiedy się rozłączyłam, pomyślałam o jakimś winie, bo potrzebowałam czegoś, co nadałoby się jako dodatek do oglądania odmóżdżającego filmu. Na razie bowiem nie zanosiło się, abym doświadczyła świętego spokoju. 
Rhian odmówiła, kiedy zaproponowałam wspólny wieczór, bo wcześniej umówiła się na rozmowę z Joelem. Nie omieszkała wspomnieć, że przez różnicę czasu trudniej komunikować się z mężem. Nieświadomie wzbudziła we mnie wyrzuty sumienia, że ja nie ucieszyłam się z telefonu od mamy. 
– Chociaż dobrze, że to Wschodnie Wybrzeże, a nie LA, prawda? – próbowała żartować, a później zapytała, czy może poprosić o lampkę wina. 
W środku nocy obudziły mnie odgłosy z ulicy, odpowiedzialni za nie studenci wracali z imprezy do akademików. Następna rzecz, do której musiałam przywyknąć. Niestety kolejne zmiany pozycji niewiele dawały, bo przez dłuższy czas nie zasypiałam. Szepcąc przekleństwo pod nosem, wstałam i poczłapałam do łazienki. Na korytarzu dotarły do mnie szmery z drugiego pokoju. Rhian płakała. Zupełnie nie wiedziałam, co począć – ona pewnie myślała, że śpię, a wkroczenie w środku nocy do jej pokoju było co najmniej dziwne. Rhian musiała dostrzec smugę światła z łazienki, bo szloch ustał, gdy już wracałam do siebie. 
Zrobiło mi się przykro, nie tylko dlatego, że nie wiedziałam, czy mogę Rhian pomóc, ale przede wszystkim, że moja empatia zdawała się wybiórcza. Potrafiłam współczuć Rhian, ale nie umiałam wykrzesać tych samych emocji względem Agaty, która również przechodziła przez trudny okres w życiu. Ba, może nawet gorszy. 
Kolejny poranek zaczął się zaskakująco podobnie, bo około siódmej obudził mnie SMS od mamy. W obawie, że utknęłam w Dniu Świstaka, przezornie zerknęłam na datę na wyświetlaczu telefonu. Na szczęście żaden ze mnie Bill Murray – był piątek. Jako że gorzej spałam tej nocy, naprawdę wyczekiwałam nadchodzącego weekendu. 
Pomyślałam, że Rhian się ucieszy i przygotowałam dla nas obu na śniadanie kanapki, część wzięłam również na lunch. Planowałam zjeść w biurze, a resztę przerwy wykorzystać na wyprawę do banku. Naprawdę chciałam mieć to z głowy, bo w następnym tygodniu czekało mnie jeszcze załatwienie innych spraw, chociażby wizyta w urzędzie miasta. Jak się bowiem okazało czynsz płacony landlordowi to jedno, a miasto upominało się o swój podatek. Znałam kilka osób, które od dawna mieszkały w Wielkiej Brytanii, ale wcześniej nikt nie wspominał o takich ukrytych kosztach utrzymania. 
Znowu szłam do pracy sama, więc wybrałam dokładnie tę samą drogę. Przechodząc obok Starbucksa, zastanawiałam się nad kupnem kawy, ale odmówiłam sobie tej przyjemności. Zbliżając się do biurowca, byłam jednak bliska złamania się i cofnięcia po latte, ale z tych rozmyślań wyrwał mnie dzwoniący telefon. Podejrzewałam mamę, bo nie odpisałam na poranną wiadomość, dlatego zaskoczyło mnie, że dzwoniła Kamila. 
– Ty o tej porze? – przywitałam ją. – Jest po ósmej, więc nie powinnaś jeszcze spać?
– Musiałam wstać na sesję i właśnie popijam kawę – zaśmiała się. – Pomyślałam, że zapytam, co u mojej światowej siostry.
– Wiesz co, chyba nie mam ochoty na żarty. – Nie widziała, że przewróciłam oczyma, ale po tonie głosu na pewno się domyślała. 
– Czyli co? Jest chujowo?
– Chyba – westchnęłam. Wchodząc do lobby, nie zauważyłam Agaty. Przywitałam się skinieniem głowy z recepcjonistką, która stała za kontuarem. – Może nie aż tak źle, ale czuję, że ktoś zabrał mi kontrolę nad życiem. Brakuje mi jednego stałego punktu, kiedy wszystko jest nowe. Też przez to przechodziłaś?
– Szczerze? Nie pamiętam – zaśmiała się Kamila. – Pierwszy większy wyjazd przeżyłam jako nastolatka, a wtedy cieszyłam się, że mogę się wyrwać z naszej dziury. YOLO, no wiesz? You only live once.
– Wiem, The Strokes, teledysk z białymi dżinsami. Swoją drogą, myślisz, że białe dżinsy będą jeszcze kiedyś modne? – zażartowałam. – Ech, uciekła mi winda – mruknęłam, kiedy drzwi zasunęły się tuż po tym, jak przeszłam przez bramkę.
– Wybierz schody.
– Poczekam – odparłam dość szorstko, zupełnie nie wiedząc dlaczego.
– A poznałaś już jakichś fajnych facetów, siostrzyczko? 
– Rany, Kamila – westchnęłam – założę się, że dzwonisz tylko po to, aby zapytać właśnie o seksualne podboje. Dobrze, że mama mnie o to nie pytała.
– Och, właśnie – ożywiła się. – Mama się do ciebie odzywa?
– Codziennie. Wysyła SMS-y kilka razy dziennie, wczoraj nawet dzwoniła, ciągle pyta, co słychać. Nie sądziłam, że potrafi być tak nachalna.
W oczekiwaniu na windę niedaleko mnie przystanęła jeszcze jedna osoba – mężczyzna zerkał, kiedy ponownie wciskałam podświetlony już przycisk i nie odwrócił wzroku, gdy na niego popatrzyłam. Zastanawiałam się, czy już minęłam go któregoś dnia na korytarzu, bo nikogo mi nie przypominał. 
– Boże, Dee, witaj w moim świecie – Kamila ponownie się zaśmiała. – Czyli niepotrzebnie się zastanawiałam, dlaczego mama nie odzywa się do mnie.
– Kamila, będę kończyć, winda już jest – powiedziałam, gdy drzwi się rozsunęły i weszłam do środka. 
– Nie możesz się tak nagle rozłączyć, nie odpowiedziałaś na moje… 
Nie pozwoliłam Kamili dokończyć, tylko się rozłączyłam. Wrzuciłam telefon do torebki, po czym chciałam wcisnąć przycisk z dwójką, ale ten facet mnie uprzedził. Przeniosłam wzrok z jego dłoni na twarz. Nie, pomyślałam, to chyba niemożliwe… 
– Good morning – przywitałam się najuprzejmiej, jak potrafiłam, delikatnie uśmiechając.
– Wystarczy „dzień dobry” – powiedział po polsku. Wzdrygnęłam się lekko, gdy winda ruszyła w górę. Albo na dźwięk głosu mężczyzny. Nie przesłyszałam się, bez wątpliwości był Polakiem. – Przepraszam, wystraszyłem cię?
– Co? Nie. Dlaczego? – prychnęłam. Rany, a mogłam wybrać schody!
– Bo masz taką minę.
– Jaką?
Zaśmiał się. Poznałam ten śmiech, bo już go wcześniej słyszałam, tyle tylko, że przez telefon. Uspokoił się i uśmiechnął – bez żadnej kpiny, tak po prostu uśmiechnął – a ja przez cały czas myślałam, że zejdę na zawał. Pewnie bym coś powiedziała, zapytałabym, dlaczego mu tak wesoło i czym go tak rozbawiłam, ale odezwał się znowu: 
– Wyszło dość niezręcznie. Może zacznijmy od początku: jestem Patryk Wierzbicki.
Wtedy drzwi windy się rozsunęły. Na zewnątrz stała kobieta z ekipy sprzątającej gotowa wjechać do środka wózkiem ze środkami czystości, ale gdy nas zauważyła, lekko zakłopotana uśmiechnęła się i powiedziała „sorry” z twardym akcentem. Patryk zareagował szybciej, uprzejmie skinął głową do niej, jednocześnie delikatnie kładąc dłoń na moich plecach, dając sygnał, że wychodzimy z windy. 
– Miłego dnia – odezwał się do kobiety. Podziękowała.
– Dałabym sobie rękę uciąć, że jesteś teraz w Aberdeen – powiedziałam słabo, kiedy kroczyliśmy głównym korytarzem. Podobnie jak Wierzbicki zrezygnowałam z form grzecznościowych, których trzymaliśmy się podczas rozmowy telefonicznej. Swoją drogą Patryk wyglądał dość młodo, ja zakładałam, że był ode mnie starszy, skoro początkowo zwracał się do mnie per pani. 
– I teraz nie miałabyś ręki – odparł rozbawiony. Spojrzałam na Patryka, czuł się swobodniej niż ja, a przede wszystkim nie był zaskoczony moją obecnością. Usłyszał rozmowę po polsku w lobby i domyślił się z kim miał do czynienia. Mógł pamiętać mój głos albo, skubany, zaryzykował, nie spodziewając się żadnej innej Polki (może oprócz Agaty). – A z Aberdeen udało nam się wrócić dzień wcześniej – wytłumaczył. – Przepraszam, Diana, naprawdę nie chciałem cię wystraszyć. 
Kiedy wchodziliśmy do naszej siedziby, Patryk przytrzymał drzwi i wpuścił mnie do środka pierwszą. Jeśli sądził, że ten dżentlemeński gest zrobi na mnie wrażenie, to, cóż, podziałało. Myśląc wcześniej o Wierzbickim, spodziewałam się kogoś innego. Jak więc wyobrażałam sobie Patryka po jednej rozmowie telefonicznej? Na pewno nie tak, jak rzeczywiście wyglądał. A wyglądał dobrze i to było najgorsze. Przede wszystkim jednak zachowywał się inaczej, bo teraz był wyjątkowo uprzejmy. 
– To przeze mnie wyszło niezręcznie – odpowiedziałam po chwili, przystając przy wejściu do swojego biura. Popatrzyłam na twarz Patryka, zniknęło z niej wcześniejsze rozbawienie. Rany, przerwałabym ciszę między nami, ale w głowie miałam pustkę, a zapytanie o brak deszczu wydawało mi się co najmniej idiotyczne. I nie oszukiwałam się, nie odważyłabym się wspomnieć o konflikcie, jaki wywołał między Eweliną a Harriett, kiedy patrzyłam mu w oczy. Poza tym jakie to miało teraz znaczenie? 
– Cześć, Pat – usłyszałam Erin, która zakradła się za mną. Pogładziła mnie po ramieniu, abym na nią spojrzała. Erin od rana tryskała energią. W duchu odetchnęłam, że się pojawiła, bo inaczej gapiłabym się na Patryka przez cały dzień. – Wreszcie poznałeś naszą Dee.
– Dee? – powtórzył ze zdziwieniem Patryk. – Tak, wreszcie mamy okazję się poznać – powiedział po angielsku. Usłyszałam jego polski akcent, chociaż znacznie łagodniejszy niż mój. – Co u ciebie, Erin? 
– Nie narzekam, dzięki. Rhi ucieszy się, że wróciłeś wcześniej. – Zanim ruszyła do kuchni, popatrzyła jeszcze raz na mnie: – Kawa dla ciebie, kochanie? – Jedynie potwierdziłam skinieniem. 
– A gdzie jest teraz Rhi? – zapytał mnie Patryk.
– Śpi – odpowiedziałam. – To znaczy jeszcze spała, kiedy wychodziłam. 
– Jasne, mogłem się domyślić – odparł i wziął głęboki wdech. – Diana, wiesz co…
– Patrick! – usłyszeliśmy z głębi korytarza męski głos. 
– Kurwa – wyszeptał Wierzbicki, po czym odwrócił się w stronę nadchodzącego mężczyzny. Szczupły, mojego wzrostu, szybko oceniłam, że był jednym z najstarszych pracowników. Domyśliłam się kto to, bo w całej edynburskiej układance brakowało tylko jednej osoby. – Tak? Cześć, Andy. Nie poznałeś jeszcze Diany, prawda?
Mężczyzna zbliżył się do nas, otaksował mnie dosłownie od butów do czubka głowy. Lekko prychnął i powiedział pod nosem:
– I don’t care.
Cóż, z taką formą brytyjskiej uprzejmości jeszcze nigdy się nie spotkałam. Osłupiona, wpatrywałam się moment w Andy’ego, on wpatrywał się we mnie, po czym zmarszczył czoło i popatrzył na Wierzbickiego.
– Pan McVey wydzwania od rana, mówi, że chce koniecznie z tobą pogadać. Ja nie mam ochoty kłócić się z tym głupkiem. Załatw to, kolego – mówiąc to, Andy protekcjonalnie poklepał Patryka po ramieniu, a potem ruszył do kuchni.
– Diana, to był Andy Barnett – powiedział cicho Patryk, nie kryjąc rozbawienia. Mnie do śmiechu ponownie było mniej. – Chyba cię polubił. 
– Chyba obowiązki cię wzywają – odparłam niemrawo, wycofując się do biura. – Widzimy się później – dodałam, zastanawiając się, o jakim „później” myślałam. Rany, dlaczego zachowywałam się jak idiotka? 
Przeszklona ściana nie mogła uchronić mnie przed spojrzeniem nieco zawiedzionego Patryka, szczególnie że moje biurko stało najbliżej drzwi, dawało mi to jednak minimalne poczucie dystansu. Na szczęście Wierzbicki prawie od razu się ulotnił. Erin ledwo wróciła z kubkami z kawą, zauważyła moją nietęgą minę, więc usprawiedliwiłam się gorszym snem, co przecież nie było kłamstwem. Nie podzieliłam się wyznaniem, że piątkowy poranek przytłoczył mnie ilością wrażeń wszelkiej maści. 
Zanim Rhian pojawiła się w biurze, starałam się robić już coś samodzielnie; Erin dawała dobre wskazówki, Ewan, który przyszedł niedługo po mnie, również okazał się bardzo pomocny. Rhian natomiast zjawiła się ponad godzinę później i wyglądała na bardzo niewyspaną, aż ścisnęło mnie w żołądku na jej widok. 
– Pat wrócił wcześniej z Aberdeen, kochanie – powiedziała Erin.
– O, już przyszedł do biura? – Rhian momentalnie się rozpromieniła i wyszła z pokoju. Nawet nie zdjęła płaszcza.
– Chciałabym powiedzieć, że się przyzwyczaisz, ale przecież Rhi niedługo wyjeżdża – Erin zwróciła się do mnie. – Mam wrażenie, że teraz tylko Pat sprawia, że Rhi całkowicie się nie rozkleiła.
Przytaknęłam skinieniem głowy. Wesolutka Rhian to tylko jedna z twarzy tej dziewczyny, a ja zaczęłam poznawać tę smutniejszą odsłonę. Rhian oczywiście starała się niczego nie okazywać, ale bez trudu zauważyłam większe niż przez ostatnie dni rozkojarzenie. Częściej też mówiła szybko i niedbale, więc momentami w ogóle jej nie rozumiałam, ale mimo to nie zwróciłam uwagi. Chyba obie miałyśmy zły dzień. 
Około dwunastej dostrzegłam, że Andy znowu kręci się przy kuchni. Gdy przechodził korytarzem, jak na złość nasze spojrzenia się skrzyżowały, a ja nerwowo odwróciłam wzrok. Dwie sekundy później pomyślałam, że powinnam się do Andy’ego szczerze uśmiechnąć, ot tak, na przekór. Niedługo później w naszym biurze zjawił się Patryk, co już całkowicie zbiło mnie z tropu. Wierzbicki najpierw przywitał się z Ewanem, którego jeszcze tego dnia nie widział. Zapytany o Aberdeen, Patryk tylko głęboko westchnął. Potem przystanął przy moim biurku. 
– Pójdziemy na lunch? – zwrócił się do mnie, ciszej i po polsku. Spojrzałam na Patryka z zaskoczeniem, zwlekając z odpowiedzią, która chyba utknęła mi w gardle. Wybrał najmniej odpowiedni moment. 
– Czy ja usłyszałam „lunch”? – odezwała się Erin. Popatrzyłam na nią, ona nawet nie oderwała wzroku od komputera. – Jeszcze trochę, a będę rozumieć polski.
– Może już znasz polski, bo w twojej irlandzkiej katolickiej rodzinie był jakiś Polak – rzucił Ewan, również gapiąc się w swój monitor. – Może jakiś znany? 
– Więc zapraszasz Dee na lunch, Pat? – Erin ignorowała kolegę, domyśliłam się, że oni po prostu wymieniają uprzejmości. – Czy jesteś dla niej uprzejmy, bo w Aberdeen napiłeś się jakiejś specjalnej wody?
– Wody? – powtórzyli jednocześnie z rozbawieniem Ewan i Rhian, naśladując jej amerykański akcent. Erin przewróciła oczyma, wreszcie okazując emocje. 
– Zapraszam Dee na lunch, bo jestem z natury uprzejmy – wyjaśnił Patryk. Erin wybuchnęła śmiechem, a Ewanowi próbującemu ukryć rozbawienie, trzęsły się ramiona. Cóż, zrozumienie poczucia humoru panującego w tej firmie było dla mnie jak na razie największym wyzwaniem. 
– A dlaczego mnie nie zaprosisz na lunch? – zapytała słodko Rhian. 
– Jesteśmy już umówieni na weekend, pamiętasz? Poza tym będziemy z Dianą rozmawiać po polsku. – Patryk zerknął na mnie i powiedział w języku, który tylko my rozumieliśmy: – To bez sensu, nie dadzą nam spokoju, po prostu zgódź się i pójdziemy coś zjeść.
– Wiesz co – jęknęłam – mam jedzenie ze sobą, więc bez sensu, żeby się zmarnowało. Poza tym chciałam wykorzystać przerwę, aby pójść do banku, więc, cóż, jak widzisz, twoje zaproszenie koliduje z moimi planami.
– Masz wszystkie papiery? – zapytał Patryk, zmieniając ton na poważniejszy. – Do banku – dodał, kiedy zmarszczyłam czoło. – Nie pamiętam, jaki to dokument, jakieś zaświadczenie. Nie otworzą ci konta w banku, jeśli nie udowodnisz, że masz pracę.
– Naprawdę? – szczerze się zdziwiłam. – Dlaczego mieliby tak robić?
– Lorna dała ci wszystkie dokumenty? – dopytywał. 
– Nie? Nie oddała mi jeszcze mojego kontraktu – odpowiedziałam słabo. – Nie wiem, czy wspominała, że potrzebuję jakiegoś konkretnego zaświadczenia – zaśmiałam się nerwowo. Nie wiedziałam, bo może Lorny po prostu nie zrozumiałam: w środę mówiła sporo, a jej akcent przecież nie należał do najłatwiejszych. – Dlaczego tak na mnie patrzysz?
– Skoro nie wiesz, o czym mówię, to pewnie nic nie załatwisz. Dlaczego znowu robisz taką minę jak w windzie? Idź, zapytaj, jeśli mi nie wierzysz – dodał z westchnieniem. – A co masz na lunch?
– Co? Dlaczego cię to interesuje? – sarknęłam. 
– Normalne pytanie: co masz dziś na lunch? – Patryk wzruszył ramionami. Zawahałam się. Na moment odwróciłam wzrok od Patryka i wtedy zauważyłam, że Erin nam się przygląda. Mrugnęła do mnie porozumiewawczo. Może nie rozumiała polskiego, ale najwyraźniej całkiem nieźle znała się na emocjach. 
– Kanapki – wyjęknęłam cicho. 
– Kanapki? – prychnął Patryk. Rany, miałam go dość. – Tylko nie mów, że kupiłaś chleb w markecie. 
– Posłuchaj, Patryk. – Najchętniej wstałabym z krzesła, aby nade mną nie górował, ale tylko wyprostowałam plecy.  – Nie musisz tego robić, nie musisz się litować. Jestem tu nowa, jeszcze nie wszystko ogarniam, ale jak sam stwierdziłeś, jestem twardą sztuką. The tough one, pamiętasz?
– Twarda sztuka – powtórzył powoli. – Po polsku podoba mi się bardziej.
Wierzbicki uśmiechnął się zadziornie. Ten uśmiech wcale do niego nie pasował, więc widząc go, skrzywiłam się. Patryk pewnie uznał, że to mój standardowy wyraz twarzy. Erin nadal bezwstydnie się gapiła, nie dało się tego nie zauważyć, dlatego Patryk złożył dłoń w pistolet i udał, że do niej strzela. Rany, ależ dzieciak. Wysoki, przystojny, udaje miłego i… dzieciak. 
– Wychodzę około pierwszej – powiedział Patryk, zanim opuścił biuro. Mimo wszystko doceniłam, że oszczędził mi innych komentarzy. 
– The tough one – powtórzył Ewan po chwili, wreszcie odwracając się przodem do mnie. – Nie przyjęłaś zaproszenia, Dee? Erin, co mówili? Znasz przecież polski.
– Coś-tam, coś-tam, the tough one, nie słyszałeś? – odpowiedziała, próbując zachować powagę. – I dlaczego zakładasz, że nie przyjęła zaproszenia? Przecież Patrick jest taki uprzejmy – zaśmiała się, rozbawiło to również Ewana. 
– Na pewno Harriett poprosiła, aby z tobą porozmawiał, Dee – odezwała się Rhian. Jako jedyna nie robiła sobie ze mnie żartów, za co byłam wdzięczna. Nie wiedziałam tylko, dlaczego wspomniała o Harriett. Temat jednak został ucięty, a moi współpracownicy nie wracali do niego, pewnie myśląc jedynie o swojej przerwie. Po kilkunastu minutach wymknęli się do kuchni, a ja do biura Lorny, aby zapytać o… jakiś dokument do banku. 
– Och, skarbie, najwcześniej w poniedziałek. Bardzo ci się spieszy? – usłyszałam w odpowiedzi. Cóż, Patryk odebrał mi okazję, abym zrobiła z siebie idiotkę w banku, miło. 
– Po prostu daj mi znać, kiedy będziesz gotowa – odparłam grzecznie. 
Rozsiadłam się przy swoim biurku i westchnęłam. Dopadł mnie mały kryzys, kiedy okazało się, że kolejny raz moje plany nie wypaliły. Ten dzień już wydawał się ciągnąć w nieskończoność, a wieczorem czekała mnie jeszcze impreza integracyjna. Przy porannej kawie przypomniał mi o niej Ewan, który obiecał zabrać dzieci do kina, więc nie mógł się zjawić wieczorem w mieście. Szkoda, że ja nie miałam żadnej wymówki dla wyjścia na drinka, o którym naprawdę zapomniałam. 
Przez otwarte drzwi dochodziły do mnie odgłosy rozmów z kuchni i wiedziałam, że powinnam dołączyć do znajomych, zamiast nadal siedzieć w pustym biurze, jeść kanapki i rozmyślać o niczym. Kiedy zerknęłam na godzinę na monitorze, dochodziła pierwsza – przypomniałam sobie o jeszcze jednej opcji. Z westchnieniem zgarnęłam płaszcz i torebkę, kierując się w stronę tego biura, do którego naprawdę obawiałam się wejść. 
Patryk siedział przy biurku tyłem do okna, Andy zajmował miejsce bliżej wyjścia, obaj natomiast mieli dobry widok na korytarz. Zostałam zauważona niemal natychmiast, co mnie nie dziwiło, bo ich biuro znajdowało się prawie na samym końcu korytarza, tuż przed salką konferencyjną, więc pewnie nie kręciło się tu wiele osób. Patryk ruchem dłoni wezwał mnie do środka. 
– Jeśli twoje zaproszenie jest nadal aktualne… – zaczęłam niepewnie, zastanawiając się, czy przy Andym wypada mówić po polsku.
– Tak, jest. Dokończę jedną rzecz i będę gotowy. Dosłownie minuta – odpowiedział Patryk, po czym ruchem głowy wskazał sofę. Pewnie do niedawna stało w tym miejscu biurko Joela, biorąc pod uwagę niewielką powierzchnię ich biura. – Proszę, możesz usiąść.
– Wiesz co, nie będę się rozsiadać, skoro nie potrwa to długo – odparłam. Niepewnie rozejrzałam się dookoła, dostrzegłam, że Andy na mnie spogląda. Z wyrazu jego twarzy nie dało się wyczytać żadnych emocji, co stanowiło kontrast do grymasu na mojej.
– Co z ciebie za dżentelmen, skoro każesz jej stać – powiedział Andy. Patrzył na mnie, ale słowa nie były skierowane do mnie. Nie usłyszałam do tej pory nic miłego z jego ust, natomiast nie miałam problemu, aby zrozumieć jego akcent. Cóż, w takim wypadku żadna obelga mi nie umknie.
– Jedyny w swoim rodzaju, Andy – odpowiedział Patryk, dalej stukając na klawiaturze.
– Przyleciałaś z Wrocławia, tak? – To pytanie zaadresował do mnie. Andy wypowiedział nazwę miasta w śmieszny sposób, ale zrozumiały. – Patrick już tu jest, ty tu jesteś. Wszyscy pracownicy z Wrocławia przeprowadzą się do Edynburga? 
– Oczywiście, że nie – odparłam.
– A jak to się stało, że ty tu przyleciałaś?
– Ja jestem wyjątkowa.
Andy uniósł brwi. Jasne, wyrażanie emocji w obcym języku było dla mnie utrudnione, ale jeśli on wziął to na poważnie, miałam to gdzieś. I don’t care. 
– Jestem gotowy – odezwał się Patryk po angielsku, przerywając ciszę. Włożył płaszcz i uśmiechnął się lekko, spoglądając na Andy’ego. Zbliżył się do mnie i tak jak wcześniej w windzie położył dłoń na moich plecach, kierując do wyjścia. – Będę za godzinę.
Sądziłam, że przechodząc przez korytarz, ktoś nas zaczepi, ale inni pracownicy nie zwrócili na nas uwagi. To tylko mi udowodniło, że mało ich obchodziło, z kim pójdę na lunch. Zaryzykowałam i zapytałam, dokąd się wybieramy, ale nazwa miejsca rzecz jasna nic mi nie powiedziała. Patryk zdawkowo więc odpowiedział, że po wyjściu na ulicę pójdziemy w prawo. Nie zdziwiłam się, gdy zeszliśmy na parter schodami – słowa Rhian wreszcie znalazły potwierdzenie. 
– Andy ma trudne poczucie humoru, nie każdy to rozumie – powiedział Patryk, kiedy szliśmy przez lobby. Zerknęłam na niego podejrzliwie. – A ty go trochę zaskoczyłaś, brawo.
Zbliżając się do recepcji, zauważyłam znajomą twarz. Agata z daleka nam pomachała, bardzo entuzjastycznie. Zwolniłam kroku, Patryk najwidoczniej nie miał ochoty się w ogóle zatrzymywać.
– Diana, Patryk, wow, cześć. Idziecie na lunch? Też bym się już chętnie wyrwała, ale mam przerwę dopiero za godzinę. 
– Tak, idziemy na lunch – powiedział Patryk z emfazą. 
– Wróciłeś wcześniej z Aberdeen?
– Tak, wróciłem wcześniej z Aberdeen – powtórzył w podobnym tonie. Agacie zrzedła mina, mnie zresztą też. 
– Mam nadzieję, że widzimy się wieczorem – rzuciłam, chcąc jakoś przerwać tę niezręczną wymianę zdań. Zrobiło mi się przykro, a po Patryku nie zauważyłam, aby odczuwał coś podobnego. Ba, najwyraźniej znudziło go czekanie, bo już kroczył do wyjścia. 
– Tak, Rhian już mi wspominała – odpowiedziała słabo Agata. 
– Więc do zobaczenia – pożegnałam się, ruszając za Patrykiem. – Co to niby miało znaczyć? – mruknęłam nieprzyjemnie, gdy dogoniłam go na zewnątrz. – Dlaczego tak po prostu wyszedłeś? 
– Bo Agata jest namolna – odparł bez zastanowienia. Naprawdę gubiłam się, czy to nie kolejna odmiana trudnego poczucia humoru, niemniej Patryk brzmiał wyjątkowo poważnie. – Jeśli istnieje osoba, dla której powstało słowo „namolna”, to jest to Agata.
Słysząc to, wzięłam głęboki oddech. Chociaż bardziej łapałam powietrze, próbując nadążyć za Wierzbickim, który narzucił szybkie tempo. Idąc zatłoczoną Lauriston Place, lawirowałam między ludźmi, próbując nie potrącić osób czekających na przystanku. 
– Chodzisz sobie w tym swoim płaszczu w kratę księcia Walii i idealnie wyprasowanej koszuli, chcąc, aby brano cię za dżentelmena? – prychnęłam. – Rany, Patryk, tak naprawdę jesteś zwykłym chamem.
– Naprawdę uważasz, że moja koszula jest idealnie wyprasowana?
Przewróciłam oczyma, a Patryk uśmiechnął się w odpowiedzi. Chwycił mnie delikatnie za ramię i poprowadził w odpowiednim kierunku, kiedy znaleźliśmy się przy ruchliwym przejściu dla pieszych przy Meadows. Przechodziłam tutaj ostatnio z Rhian i Erin, więc wiedziałam, że mogłam zaliczyć bolesne spotkanie z jakimś rowerzystą.
– Skręcimy przy McEwan Hall, a później między budynkami do Potterrow – poinformował Patryk. Cóż, musiałam się zdać na niego. 
– Czy Harriett prosiła, abyś zabrał mnie na lunch? – zapytałam, kiedy przechodziliśmy obok budynku z okrągłą, bogato zdobioną fasadą, w którym pewnie mieściło się audytorium. Musiało być to wspomniane McEwan Hall. Głębiej po prawej znajdował się kolejny budynek, który wyglądał jak wyciągnięty z Hogwartu, a tablica niedaleko wejścia głosiła, że to The Library Bar. Wywnioskowałam, że przechodziliśmy przez inną część studenckiego kampusu, który mijałam codziennie w drodze do pracy. Patryk poprowadził mnie przez sam środek owalnego placu. Miejsce to upodobali sobie skaterzy, mieli tutaj bowiem sporo przestrzeni, a ławki i krawężniki traktowali jako przeszkody. 
– Trochę mnie dziwi to pytanie – odparł niepewnie Patryk – bo czuję, że jest podchwytliwe. Dlaczego Harriett miałaby mnie o to poprosić?
– Nie wiem – odpowiedziałam po dłuższej chwili, wzruszając ramionami. Ścieżka między zabudowaniami po drugiej stronie placu była wąska, bo zastawiona budowlanymi ogrodzeniami. – Rhian to zasugerowała – przyznałam wreszcie. Dochodziliśmy do skrzyżowania ze światłami, okolica wydawała mi się nieznajoma, póki nie zobaczyłam wieży meczetu po prawej stronie. Och, więc skręcając jedną ulicę dalej w drodze do pracy, unikałam przechodzenia obok pewnej kawiarni, która codziennie mnie kusiła. 
– Rhian? – Patryk zdziwił się jeszcze bardziej. Przechodząc przez ulicę, pokazał mi lokal znajdujący się na rogu. Nie weszliśmy tam od razu, bo Patryk przystanął przed restauracją. – Nie widzę powodu, aby się tłumaczyć, ale zrobię to, aby uniknąć późniejszych nieporozumień, dobrze? Harriett nie prosiła mnie, abym zabrał cię na lunch. Natomiast już wcześniej prosiła, abym ci pomógł, jeśli będziesz potrzebować pomocy. A dlaczego Rhi coś zasugerowała – wzruszył ramionami – nie wiem.
Cóż, ja już się domyśliłam, bo pewnie Rhian nie odezwałaby się, gdyby nie komentarze Erin i Ewana. Miałam nauczkę, mogłam w ogóle nie poruszać tematu. Zresztą jak wytłumaczyłabym to Patrykowi? Że Erin być może sugerowała, że zapraszał mnie na randkę? 
Weszliśmy do restauracji, od razu spodobało mi się wnętrze, wystrój był utrzymany w industrialnym klimacie. Mimo ścian pomalowanych na głęboki czarny kolor, w środku było jasno za sprawą wielkich okien oraz mnóstwa dużych żarówek. Byliśmy jednymi z pierwszych klientów, pewnie otwierali w porze lunchu. Zanim zasiałam przy stoliku, Patryk poprosił o mój płaszcz. Cóż, piękne stwarzał pozory.
– Nie musisz tego robić – zauważyłam, ale ostatecznie pozwoliłam mu wziąć okrycie.
– Przepraszam? – odparł niepewnie. 
Przejrzawszy przyniesioną przez kelnerkę kartę dań, doszłam do wniosku, że ceny są wyższe niż w restauracji, w której jadłam w środę z dziewczynami, a food track z meksykańskim żarciem był naprawdę tanią opcją. Skoro czekał mnie jeszcze wieczór spędzony na mieście, policzyłam, że wydam dziś bardzo dużo. Cóż, nawet oszczędzanie mi nie wychodziło. 
– Mają tutaj bardzo dobrego kurczaka – zasugerował Patryk. 
– Jestem wegetarianką – odparłam od razu, nie odrywając wzroku od menu. 
– Naprawdę? – zdziwił się. – To teraz bardzo modne.
– Od ośmiu lat – rzuciłam w odpowiedzi, zerkając na niego. 
– Godne pochwały – przyznał. Brzmiał szczerze. – W takim razie powinnaś spróbować falafeli. I nie mów, że falafele z hummusem ci się przejadły, bo na pewno tak dobrych nigdy nie jadłaś. 
Trochę zdziwiło mnie, że mógł to wiedzieć. Rzeczywiście w karcie znajdowała się taka pozycja, na szczęście jedna z tańszych. Skłaniałabym się ku niej nawet bez rekomendacji. 
– Jak się czuje Rhian? – zapytał następnie. Momentalnie spoważniał. – Zanim zapytasz, skąd takie pytanie: martwię się o nią. Bardzo źle znosi rozłąkę z Joelem.
– Zauważyłam – odpowiedziałam, ale to nie było zbyt rozsądne, jeśli nie chciałam prowokować Patryka do kontynuowania tematu. Zrozumiałam, że teraz mi nie odpuści. – Okej, Patryk – westchnęłam. – Rhian wielokrotnie o tobie wspominiła, poza tym wyraźnie się ucieszyła, że wróciłeś wcześniej. Wnioskuję więc, że jesteście blisko. 
– Więc? – ponaglił mnie. 
– Jesteście gotowi, aby złożyć zamówienie? – Podeszła do nas kelnerka, nawet nie zauważyłam, kiedy się zbliżyła. 
– Poprosimy dwa razy falafele i lemoniadę różaną do picia – zwrócił się do niej Patryk. Zabrzmiał wyjątkowo brytyjsko, aż poczułam się nieswojo. Kelnerka zabrała karty i szybko zniknęła, a Patryk nie odpuszczał i z powrotem przeniósł wzrok na mnie.
– Wiem, że Rhian rozmawiała wieczorem z Joelem, później w nocy słyszałam, że płacze – powiedziałam wreszcie. – Błagam, nie patrz tak na mnie, już czuję się wystarczająco okropnie, że ci o tym mówię. Nie wiem, czy dobrze robię, może właśnie popełniam straszne głupstwo. – Zdenerwowałam się, wyrzucając z siebie słowa w szybkim tempie. Przymknęłam powieki i wzięłam głęboki oddech. Zdecydowanie, jesteś kretynką, Diana. 
– Naprawdę jestem taki okropny? – usłyszałam łagodny głos Patryka. Otworzyłam oczy. – Naprawdę robię aż takie złe wrażenie?
– Na Agacie na pewno robisz bardzo złe – mruknęłam bez zastanowienia. 
– Nawet nie wiesz, jak bardzo się mylisz, Diana. – Wyraźnie się skrzywił.
Dołożyłam klocek układanki i w ostatniej chwili powstrzymałam się, aby nie palnąć kolejnego głupstwa. Nie wierzyłam, że mówiąc o dobrej partii, Agata miała na myśli Wierzbickiego. Wiele przecież na to wskazywało!
– Nie, nie jesteś okropny – odpowiedziałam wreszcie na jego pytanie. – Nie wiem tylko, jakie masz zamiary.
– Powiedziałem już: martwię się o Rhi. I spokojnie, nie powiem jej, że się przede mną wygadałaś – zaznaczył. – Chcę wiedzieć, jak ona się czuje. A moje zamiary wobec ciebie? Nie mam żadnych – przyznał następnie. Jego odpowiedź była tak niewymuszona, aż poczułam zażenowanie sobą, że przez moment mogłam sądzić inaczej. – Będziemy razem pracować, staram się być uprzejmy. Jeśli miałbym cię jakoś wykorzystać, to tylko po to, aby porozmawiać z kimś po polsku. Chyba że nie będziemy mieć wspólnych tematów, bo okażesz się kretynką – zażartował, a ja w odpowiedzi prychnęłam.
– Nie jestem kretynką – odparłam. – Jestem super.
Patryk znowu się uśmiechnął, kolejny raz tego dnia. Polubiłam ten jego uśmiech, wyglądał wtedy uroczo. Przed niezręczną ciszą uchroniła nas kelnerka niosąca naszą lemoniadę. Patryk bez słowa rozlał ją do szklanek, w tym czasie ja szukałam w torebce wibrującego telefonu. Zobaczyłam, że dzwoni mama, ale odrzuciłam połączenie. 
– Możesz odebrać – zauważył.
– To nic ważnego – odpowiedziałam, odwieszając torebkę na oparcie krzesła. – Więc… jesteś blisko z Rhian, tak? – odważyłam się zapytać.
– Z Rhi i Joelem, tak.
– To duża strata dla ciebie, że opuszczają Edynburg.
– Tak – przyznał niechętnie. – A dla ciebie opuszczenie Wrocławia to duża strata? – odbił piłeczkę.
– Miasta? Tak. Ale pracy nie. 
Ten temat był dość niewygodny, więc zapytałam o zaświadczenie, którego Lorna nie mi jeszcze wystawiła, a potem rozmowa sama potoczyła się na bieżące sprawy służbowe. W trakcie obiadu Patryk wytłumaczył mi kilka rzeczy, sprzedał kilka cennych uwag – przechodził przez podobny proces, więc jego perspektywa wiele mi wyjaśniała. Nie powiedziałabym, że poznałam Patryka lepiej, o samym sobie nie powiedział nic, bo cały czas rozmawialiśmy tylko o pracy. 
Po skończonym lunchu mój telefon rozdzwonił się ponownie. Mama nie odpuszczała, po prostu zadzwoniła trochę później raz jeszcze – pewnie zamierzała próbować do skutku. Kolejne odrzucanie połączenia nie miało sensu. 
– Serio, odbierz – zasugerował Patryk.
– Przepraszam – mruknęłam, odchodząc od stolika. Skierowałam się do korytarza, który prowadził do toalet, aby nikomu nie przeszkadzać swoją rozmową. Wzięłam głęboki oddech, zanim odebrałam. – Tak, mamo?
– No co się z tobą dzieje, Diana? – zapytała. – Czemu nie odbierasz?
– Jestem w pracy – skłamałam.
– Na rano nie odpisałaś na wiadomość – powiedziała z wyrzutem. 
– Bo trochę zaspałam i się spieszyłam – skłamałam znowu. – Muszę kończyć, naprawdę.
– Może zadzwonię wieczorem? – zaproponowała, mówiąc słodkim głosem. – Opowiesz mi, co słychać w Edynburgu. Pada u was deszcz? 
– Mamo, wieczorem znajomi zabierają mnie na powitalnego drinka i nie wiem, kiedy wrócę. Możemy pogadać jutro? 
– No, dobrze. – Nie brzmiała na zadowoloną. Chociaż podejrzewałam, że tylko mój powrót do Polski mógłby ją w pełni zadowolić. – Uważaj na siebie. To pa kochanie.
Po raz kolejny poczułam to przytłaczające uczucie. Byłam najgorszą córką na świecie. Jak radzili sobie inni, kiedy próbowali budować swój świat w nowym miejscu, a jednocześnie podtrzymując dobre relacje z rodziną. Czy to w ogóle możliwe? A może przesadzałam? Może w codziennych telefonach nie było nic złego? 
– Zapłaciłem za nas obojga – poinformował mnie Patryk, kiedy wróciłam do stolika. Posłałam mu niezadowolone spojrzenie. 
– Pewnie powinnam wspomnieć wcześniej, że wolałabym zapłacić za siebie – powiedziałam niezadowolona. – Cóż, mogę chyba tylko zaproponować, że zapłacę następnym razem.
– Po wypłacie jak rozumiem? Nie masz przypadkiem teraz sporo wydatków, Diana? – rzucił wyjątkowo beztrosko, uderzając w czuły punkt. 
– A co? Udzielasz też pożyczek? – prychnęłam.
– A potrzebujesz? – zapytał. W przeciwieństwie do mnie mówił poważnie. Westchnął i powiedział już łagodniej: – Możemy się umówić, że zapłacisz następnym razem. Możesz mi też oddać pieniądze po wypłacie albo po prostu przyjąć, że zaprosiłem cię na lunch. I że chciałbym teraz skoczyć na kawę przed powrotem do biura – dodał już rozbawiony. – Zbieramy się, prawda? 
– Ale nie podrywasz mnie, prawda? Ten lunch, kawa, otwieranie przede mną drzwi… 
– Nie – zaśmiał się. – Już mówiłem, że nie. A czujesz się podrywana, Diana?
Cóż, Patryku Wierzbicki, owszem, trochę tak się czułam, więc dałabym wiele za odrobinę szczerości. Albo za niewinny flirt. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za komentarz!

Jeśli nie chcesz się logować lub po prostu nie posiadasz konta, użyj opcji Nazwa/adres URL