1. Dziewczynka z Polski

sobota, 7 grudnia 2019

– Z mlekiem?
Pytanie było skierowane do mnie. Moja nowa znajoma cierpliwie czekała na odpowiedź, przyglądając mi się z uśmiechem. Nie pamiętałam imienia tej dziewczyny, przez co czułam się okropnie. Szukałam usprawiedliwienia, bo przecież w ciągu ostatnich trzech godzin przedstawiło mi się mnóstwo osób, które prawdopodobnie nie zadały sobie tyle trudu, by zapamiętać moje imię, o nazwisku nie wspominając. Jakiejkolwiek jednak wymówki bym nie wymyśliła, nie wiedziałam, jak powinnam się zwrócić do uroczej dziewczyny, która zaproponowała, abyśmy napiły się razem herbaty. 
Jedyne imię, które przychodziło mi do głowy, to Jameela i byłam prawie pewna, że jej brzmiało podobnie. Prawie, bo przecież mogłam zasugerować się wzmianką o pakistańskich korzeniach, urodą tak odmienną od mojej oraz uśmiechem, którego sama Jameela Jamil by się nie powstydziła. Tymczasem, zamiast poprosić, aby przypomniała swoje imię, w czym przecież nie było nic złego, wolałam kisić w sobie wstyd w obawie, że wyjdę przed nią i innymi na idiotkę. 
– Przepraszam? – odezwałam się niepewnie, nie do końca rozumiejąc, o co pytała.
– Odrobina mleka?
Pojęłam wreszcie, że rozmawiamy o herbacie. 
– Nie, dziękuję – odparłam, najgrzeczniej jak tylko potrafiłam, zastanawiając się, czy odmawiając mleka w herbacie, będąc w Londynie, mogłam kogoś urazić. – Czarna, bez cukru.
Szczęście się do mnie uśmiechnęło, skoro chwilę później pojawiła się przy nas kobieta, którą najwidoczniej ostatnia prezentacja również nieco znużyła. Nigdy wcześniej nie spotkałam Harriett Blunt, ale kiedyś wymieniłam z nią kilka maili, dlatego była jedną z nielicznych osób tutaj, która wydawała się znajoma. 
– Nadia, jak dobrze cię widzieć – Harriett przywitała się z dziewczyną, a ja przypomniałam sobie moment, kiedy to Nadia mi się przedstawiała. Cóż, moja pamięć krótkotrwała była jak durszlak, skoro nie zapamiętałam prostego imienia. – Gdzie się podziały twoje piękne włosy?
Przez pół dnia prowadziłam small talk z najróżniejszymi osobami, nie tylko z Brytyjczykami, ale również z ludźmi z Niemiec czy Włoch, ale akcent Harriett był zdecydowanie najtwardszy ze wszystkich. Musiałam się lepiej wsłuchać, aby ją zrozumieć, chociaż podejrzewałam, że ona sama już starała się być zrozumiałą dla innych. 
– Mam nadzieję, że służą komuś innemu. – Nadia, lekko zawstydzona, uśmiechnęła się słodko i założyła kosmyk za ucho. – Razem z mamą oddałyśmy włosy dla fundacji, która robi peruki dla osób po chemioterapii.
– Och, kochanie, to urocze – zachwyciła się Harriett. – Od zawsze wiedziałam, że masz wielkie serce, Nadia. I pięknie wyglądasz w krótszych włosach – zażartowała, po czym zerknęła na mnie. – Może namówisz koleżankę, aby zrobiła to samo.
Przeniosłam wzrok z Harriett na Nadię, która uśmiechała się przez cały czas. Znów zajęło mi chwilę, nim zorientowałam się, o co chodziło – tym razem o moje włosy. Aby było mi wygodnie, splotłam je dziś w warkocz, który zupełnym przypadkiem wylądował na ramieniu. Dłonią, w której nie trzymałam filiżanki, ujęłam włosy, zupełnie jakbym bała się, że zaraz zechcą mi je ściąć albo – co gorsza – zgolić na łyso. 
– Nie wydaje mi się – odparłam słabo. 
– Oczywiście wszystko zależy od ciebie – powiedziała łagodnie Nadia. Zdążyłam się pogubić, czy to był tylko żart, którego nie zrozumiałam, czy obie mówiły poważnie. 
– Ty jesteś Diana, prawda? – zapytała Harriett następnie. W odpowiedzi jedynie skinęłam głową. Zaskoczyła mnie, bo wyraźnie wypowiedziała dwie sylaby, zamiast trzech, co spodziewałam się usłyszeć, przebywając w Wielkiej Brytanii. – Przyjechałaś z Eweliną? – Wypowiedzenie imienia mojej szefowej nie poszło już tak łatwo.
– Tak, powinna być tu gdzieś w pobliżu. 
– Mam wrażenie, że się przede mną ukrywa – powiedziała Harriett, a ja znowu zaczęłam się zastanawiać, czy czegoś źle nie zrozumiałam. Przez moment wydawało mi się, że Harriett nie ukrywała złośliwości, doskonale zdając sobie sprawę, że Ewelina Ignaszak unikała spotkania. Kiedyś usłyszałam, że obie panie się nie lubią z jakiegoś błahego powodu. – No dobra, biorę kawę i zmykam.
Korzystając z okazji, że zarówno Nadia, jak i Harriett przez moment nie zwracały na mnie uwagi, odszukałam wzrokiem Ewelinę, która siedziała na kanapie z dala od innych. Pomieszczenie, w którym znajdował się przygotowany bufet kawowy, było dostatecznie duże, by znaleźć spokojniejsze miejsce. Takie znalazła Ewelina, a ja sama też chciałam się trochę wyciszyć. 
– Harriett Blunt o tobie wspominała – powiedziałam, siadając obok. Miło było wreszcie powiedzieć coś po polsku.
– Harriett Blunt może sobie mówić, co chce, to nie ma znaczenia – odparła. 
Ewelina była ode mnie ponad dziesięć lat starsza, a wyglądała trochę jak moja rówieśniczka. Czasami zastanawiałam się, czy jej powaga wynikała z wieku, cech charakteru czy może miejsca, w którym się poznałyśmy. Szczerze mówiąc, między nami bywało różnie. Musiały minąć dwa lata, żebyśmy znalazły wspólny język, ale teraz udawało nam się dogadywać. Jeszcze rok temu nikt by nie przypuszczał, że Ignaszak zabierze mnie do Londynu na oficjalne podsumowanie ubiegłorocznych działań naszej firmy. Ba, jeszcze rok temu zastanawiałam się, czy nie poszukać nowej pracy. Okazało się, że kiedy Ewelina dała mi odrobinę więcej swobody w działaniu, częściej przychodziłam do niej z pytaniem o radę, jak mogłabym działać sprawniej, a nie z tłumaczeniem, dlaczego coś zrobiłam w taki, a nie inny sposób. 
– Nie ma znaczenia dla firmy czy dla ciebie? – spróbowałam podpytać, z czystej ciekawości. Upiłam łyk herbaty i kiedy pomyślałam, że mogłam też przynieść coś szefowej, zauważyłam, że jej filiżanka stała na małym stoliczku obok kanapy. – Tak naprawdę nie wiem, czym dokładnie zajmuje się Harriett. 
– Tak jak ja jest managerem zarządzającym. Zarządza oddziałem w Edynburgu, który jest dość mały, podobnie jak nasz wrocławski. Chyba nie więcej niż piętnaście osób. Pod tym względem obie jesteśmy tylko płotkami w stawie Lywisa. – Ewelina zerknęła na mnie pobłażliwie. Jeśli ona była płotką, to ja planktonem. – Prywatnie nie znam Harriett za dobrze, przez te kilka lat widziałyśmy się raptem parę razy, a przez to, że wciąż pracujemy dla Woodwarda, doczekałyśmy się kilku wspólnych znajomych.
– Samego Woodwarda na przykład? – szepnęłam konspiracyjnie, chcąc zakomunikować, że właśnie zjawił się Lywis Woodward we własnej osobie. Zdążył przywitać się z kilkoma osobami, zanim go dostrzegłam. Lywis był wysokim, szpakowatym mężczyzną po pięćdziesiątce; widziałam go już dwa lub trzy razy i zawsze odnosiłam wrażenie, że w środku był wciąż małym chłopcem. – Ma w sobie coś takiego, że nie da się go nie zauważyć, prawda?
Sama nie wiedziałam, dlaczego to powiedziałam. Kątem oka dostrzegłam, że Ignaszak zerkała na mnie podejrzliwie, kiedy ja wgapiałam się w Lywisa. Może nawet robiłam to zbyt nachalnie, bo dostrzegł to sam Woodward i przywitał mnie niedbałym machnięciem dłonią. 
– Powiedzieć o nim, że jest ekscentryczny, to jakby nic nie powiedzieć – usłyszałam Ewelinę. – Nie myślałaś o tym, żeby uciec z którejś prezentacji? – zapytała ciszej, chociaż nikt nie mógł nas zrozumieć. – Rezygnacja z kolacji nie ujdzie nam na sucho, ale jeśli po kryjomu wymkniemy się stąd na dwie godziny, będziemy mogły przejść się na zakupy.
– To dziwne, że ta propozycja wychodzi właśnie od ciebie – zauważyłam nieśmiało. – Powinno ci zależeć na tym, abym uczestniczyła we wszystkich prelekcjach.
– Przyleciałyśmy tu, bo ktoś musiał – odpowiedziała całkowicie szczerze, wzruszając ramionami. – Poza tym nie wiem, kiedy następnym razem będę w Londynie, a nasz poranny lot nie służy zwiedzaniu. Więc?
– Skoro tak mówisz, to skorzystam – przytaknęłam. Nie przyznałabym się, że nudziłam się w czasie prezentowania różnego rodzaju tabelek, wyników i motywujących haseł, więc mogłam poczuć lekką ulgę. Mimo wszystko jednak przystałam na propozycję Eweliny, bo głupio było mi odmówić.
Swoją drogą zastanawiałam się, jaki wpływ na jej pomysł miał fakt, że prezentacja Harriett widniała w harmonogramie jako jedna z ostatnich. Korciło mnie nawet, aby o to zapytać, ale nie zdążyłam, bo przed nami nagle wyrósł Lywis. 
– Jak dobrze was widzieć – wypalił na początek, czym mnie wystraszył i prawie oblałam się herbatą. – Nie wstawajcie – poprosił następnie, być może myśląc, że moje wzdrygnięcie oznaczało, że zamierzałam się podnieść. Siedziałam więc sztywno, nie wiedząc, czy w ogóle powinnam się ruszać. – Mam nadzieję, że dobrze bawicie się w Londynie, Eve.
Naprawdę powiedział do niej „Eve”. Upiłam kolejny łyk herbaty, aby nie wydać z siebie niekontrolowanego dźwięku. Nie wiedziałam, czy są na tyle dobrymi znajomymi, czy Lywis skrócił jej imię, bo tak było mu łatwiej. 
– Di-a-na – zwrócił się do mnie. – Cieszę się, że przyleciałaś. Na pewno cieszysz się z pogody, zima w Polsce musi być okropna. Szczerze mówiąc, ja wolałbym zostać dłużej w Lizbonie, ale tutaj wezwały mnie obowiązki. Znacznie bardziej wolę styczeń w Portugalii niż w Anglii. – Skrzywił się. – Lizbona to piękne miasto, byłaś tam kiedyś, Di-a-na?
Pierwszy raz po dłuższej chwili mogłam coś powiedzieć, ale zupełnie zabrakło mi języka w gębie. Lywis mówił z przyjaznym dla odbiorcy akcentem, ładnie brzmiącym, nieco dystyngowanym, ale mój problem polegał na tym, że zasypał mnie informacjami, których nie zdążyłam przetrawić. Powinnam mu powiedzieć, że wybór między styczniem w Londynie i Wrocławiu to żaden wybór? Kurtuazyjnie zapytać o obowiązki? Wypowiedzieć się na temat Portugalii? 
– Nie, niestety nigdy nie byłam w Lizbonie – odpowiedziałam wreszcie, zastanawiając się, czy wypowiadam wszystko poprawnie. – Ale moja siostra tam mieszka, więc kiedyś na pewno odwiedzę Portugalię. 
– Och, Woodward, czy męczysz kolejne osoby opowieściami z Lizbony? – Tuż przy nas pojawiła się Harriett, równie niespodziewanie, jak przed chwilą Lywis. – Eve, jak się masz?
– Witaj, Harriett – odezwała się Ignaszak.
– Harriett, wiedziałaś, że siostra Di-a-ny mieszka w Lizbonie? – zapytał Woodward.
– Mówi się Dia-na. – Zerknęła na mnie i mrugnęła porozumiewawczo. – I nie, nie wiedziałam. A co, chciałbyś zabrać Dianę do Lizbony?
Lywis przeniósł wzrok z Harriett na mnie. Może tylko mi się wydawało, ale wyglądał, jakby właśnie dostał olśnienia. Nie podobało mi się to ani trochę. 
– To wspaniały pomysł! – prawie krzyknął i klasnął. – Genialny!
– Przepraszam? – usłyszałam Ewelinę, na którą chyba już nikt nie zwracał uwagi.
– Czy ja wspomniałem, że otwieramy nowy, rodzinny oddział w Lizbonie? – Woodward o wszystkich małych oddziałach swojej firmy mówił pieszczotliwie, że są rodzinne. Było ich w sumie pięć, oczywiście były dwa znacznie większe: jeden w Londynie, drugi w Berlinie. – Będziemy potrzebować ludzi z doświadczeniem, więc mogłabyś zasilić zespół w Portugalii, Di-a-na. A przy okazji mieszkałabyś z siostrą. Wspaniały pomysł, prawda? Win-win.
– Lywis, nie jestem pewna, czy powinieneś… uszczęśliwiać ludzi na siłę – zawahała się Ignaszak, nie wiedząc, jak wyrazić swoje myśli po angielsku. – Zapomniałeś, że Diana pracuje ze mną we Wrocławiu?
– Eve, czy ty nadal wypominasz mi, że podkradłem ci pracownika? – zapytał mniej przyjemnie. – Pozwoliłem ci wtedy zatrudnić nie jednego, ale trzech innych na jego miejsce. Nie pozwalam na to często, wiesz o tym, prawda? 
– Tak, a jedną z tych osób była właśnie Diana. 
– Przepraszam – wtrąciłam się i odchrząknęłam. Nie spodziewałam się, aby z tej dyskusji wynikło dla mnie coś dobrego. – Nie jestem pewna, czy powinnam uczestniczyć w tej rozmowie.
– Skarbie, nie przejmuj się – zwróciła się do mnie Harriett. W zasadzie tylko domyślałam się, co powiedziała, bo lekceważąco machnęła ręką, dając kontekst do całości. – Biuro w Lizbonie otworzy się najwcześniej za kilka miesięcy, do tego czasu Woodward zapomni o tym pomyśle. 
Zapadła między nami niezręczna cisza i boleśnie zdałam sobie sprawę, że bardzo dobrze zrozumiałam jej słowa. A jeszcze przed momentem Ewelina mówiła, że Woodward był naprawdę ekscentryczny. Poczułam ogromny zawód, chociaż od początku ta wizja wydawała się mało realna. Nie zmieniało to faktu, że taka przeprowadzka do Lizbony byłaby idealna, nie tylko ze względu na moją siostrę, ale również na nowe możliwości. 
– Wiesz co, Blunt – Lywis odezwał się jako pierwszy – to było bardzo niegrzeczne. Potrzebujesz trochę słońca, żeby się rozchmurzyć. Na pewno nie macie wystarczająco dużo słońca w Szkocji.
– Myślę, że dobrze znasz geografię i wiesz, że Edynburg jest położony znacznie bardziej na północ niż Londyn. Spoglądając na mapę, zauważysz, że Szkocja jest zawsze ponad Anglią. – Sądząc po tonie jej głosu, mówiąc always above England, nie miała na myśli wyłącznie mapy.
– To też było niegrzeczne – uznał po chwili Lywis, krzywiąc się. – Poza tym mylisz fakty. My już działamy w Lizbonie, tylko małymi kroczkami – mówiąc to, zbliżył swoje dłonie do twarzy Harriett, by na palcach pokazać wspomniane małe kroczki. – Z większym projektem będziemy startować na wiosnę, więc Di-a-na na pewno znajdzie tam miejsce dla siebie.
– Wymawia się Dia-na – powtórzyła Harriett. Woodward prychnął, po czym zerknął na mnie, obdarzając uśmiechem.
– Poza tym możemy się umówić, że Eve przypomni mi o mojej propozycji, prawda?
– Lywis, nie mogę pozwolić, żebyś mi zabrał pracownika – Ignaszak próbowała się sprzeciwić. Nie wyglądało jednak na to, żeby moja szefowa mogła coś wskórać. 
– Eve, wspominałem ci, że chciałbym przyjechać na dłużej do Polski – powiedział Woodward, niby przypadkiem zmieniając temat. – Teraz Lizbona trochę mi krzyżuje plany, ale mieliśmy popracować nad rozwojem waszego oddziału, pamiętasz? – Jego głos brzmiał słodko, ale dawał jasno do zrozumienia, że Ewelina nie powinna się wtrącać. Po jej minie zrozumiałam, że nie była to najprzyjemniejsza rzecz, którą usłyszała od szefa, a ja, jako jej pracownica, na pewno nie powinnam uczestniczyć w takiej wymianie zdań. – Może pomogę ci poszukać kogoś na jej miejsce?
– Co z Edynburgiem? – zapytała Harriett. Usłyszałam wyraźne „r” w nazwie miasta. Później musiałam domyślić się, że o kimś wspomniała, ale nie zrozumiałam imienia. Twarz Lywisa zdradzała, że Harriett poruszyła niewygodny temat, ale trudno było mi za nią nadążyć. Zrozumiałam ostatnie zdanie i domyśliłam się kontekstu: – Niedługo wyjeżdża do Stanów, pamiętasz? 
Dokończyłam herbatę i powoli wstałam z miejsca, chcąc szybko ulotnić się z kanapy i uciec jak najdalej od nich. Ewelina nie wyglądała na zadowoloną i nie przypuszczałam, aby szybko odzyskała dobry humor, szczególnie że Woodward kazał jej się zamknąć na oczach jej pracownicy. Poza tym Lywis i Harriett mieli do załatwienia własne interesy, co pewnie nie powinno mnie interesować. 
– Może Diana ją zastąpi? – rzucił Lywis. Tym razem wypowiedział tylko dwie sylaby, ale wyraźnie zaakcentował drugą zamiast pierwszej. – Od razu powinienem od tego zacząć. Eve jest zadowolona z jej pracy, ale może w nowym środowisku Diana się nie sprawdzi. – Woodward spojrzał na mnie, a ja momentalnie wyprostowałam się jak struna. – Zresztą to będzie dobry sprawdzian dla niej, będzie mogła udowodnić, że zasługuje na awans. – Lywis zerknął na Ewelinę. – Możemy się umówić, że Diana – tym razem zaakcentował poprawnie – zdobędzie w Edynburgu i Lizbonie na tyle doświadczenia, że po powrocie do Polski będzie mogła prowadzić swój własny projekt.
– Jeśli jeszcze kiedyś wróci do Polski – mruknęła Ignaszak z pretensją, tym razem spoglądając na Harriett. Nie usłyszała riposty, bo Lywis zwrócił się do mnie:
– To oficjalna propozycja, Diana. Możesz zaczynać od razu.
– Jesteś… szybki – wydusiłam z siebie resztkami sił.
– Taki jest biznes – odparł, wyciągając rękę. Oczywiście uścisnęłam jego dłoń, to była bezwiedna reakcja. – To była przyjemność. Drogie panie, zaraz zaczynam prezentację. Później widzimy się wieczorem. – Popatrzył ostatni raz na Ewelinę i Harriett. – Przez następne trzy lata nie chcę słyszeć ani słowa o podkradaniu pracowników. To był mój pomysł, żeby złożyć Dianie tę ofertę. Mam nadzieję, że się zgodzi. Eve. – Skinął do niej głową i popatrzył na Harriett, czyniąc to samo. – Blunt. Teraz możecie się pozabijać. Na razie! 
A ja, zupełnie nie wiedząc, co ze sobą zrobić, uciekłam z miejsca zdarzenia, starając się wtopić w resztę towarzystwa. Na szczęście znowu trafiłam na Nadię, która zapytała, czy wracamy do sali konferencyjnej, więc z przyjemnością podążyłam za nią.

*

Ignaszak unikała mnie przez resztę dnia. Podczas jednej z przerw próbowałam się obok niej zakręcić, ale wydawała się zajęta rozmową z kolegą z Niemiec. On chyba też był jednym z managerów, więc jako szeregowy pracownik nie chciałam dołączać. Domyśliłam się, że pomysł, aby wyskoczyć na zakupy, umarł, więc ostatecznie zostałam na prezentacji, którą przygotowała Harriett. Rozglądając się po sali, nie zauważyłam, aby Ewelina ją zaszczyciła swoją obecnością. 
Harriett Blunt mówiła przede wszystkim o projektach realizowanych wspólnie z uniwersytetami. B2B przynosiło pieniądze, ale pozyskiwanie nowej wiedzy stanowiło jeden z fundamentów firmy. Czasami zastanawiałam się, czy pojęcie zrównoważonego rozwoju miało naprawdę sens, kiedy w praktyce otrzymywałam zapytania od klientów, jak coś zrobić, żeby za dużo nie stracić, ale wyglądało dobrze. Musiałam przyznać, że Ewelina Ignaszak nie mogła pochwalić się taką charyzmą jak Harriett, skoro po półgodzinnej prelekcji odzyskałam wiarę, że nasze działania naprawdę potrafią przynieść pozytywne skutki. Poza tym bardzo przyjemnie słuchało się Harriett, kiedy przedstawiała konkrety, a nie tylko raczyła słuchaczy frazesami.
Później spotkałam Ewelinę na korytarzu, gdzie nie miała jak przede mną uciec. Jako że do kolacji zostało trochę czasu, ustaliłyśmy, że wrócimy do hotelu. Chciałam się odświeżyć i przebrać w coś cieplejszego, ale gdybym wiedziała, że szefowa przez całą drogę do Bayswater nie odezwie się ani słowem, zrezygnowałabym z tego pomysłu. Cisza z taksówki odbijała się echem w głowie i naprawdę miałam ochotę wrzasnąć i potrząsnąć Eweliną. Kiedy już zostałam sama w pokoju, wciąż czułam się niezręcznie. 
W międzyczasie zauważyłam, że siostra wysłała mi prześmiewczą wiadomość o mojej wielkiej podróży do Anglii. Odpisałam jedynie, że odezwę się później.
Przed kolacją czekałam na Ewelinę tylko chwilę, zajmując jeden z foteli ustawionych przy recepcji. W hotelu nie było wielkiego lobby, ale przylatując tutaj, nie spodziewałam się niczego innego. Kilka lat temu wybrałam się z koleżankami do Londynu i w obu hotelach, w których się zatrzymałyśmy, każda z nas próbowała wciągnąć swój bagaż, idąc po wąskich schodach pokrytych dywanem. Tym razem klatka schodowa nie była klaustrofobiczna, była też nawet winda.
Gdy tylko Ignaszak zeszła na dół, wreszcie się ode mnie odezwała. Zaczęła przypominać, o której powinnyśmy na rano wyjechać, by dotrzeć na lotnisko. Niestety miało nas ominąć śniadanie, co Eweliny nie urządzało. 
– Nie znoszę tych porannych lotów, ale z drugiej strony nie stracimy całego dnia. Zdążymy jeszcze pojechać do biura i ogarnąć kilka spraw przed weekendem – powiedziała, siląc się na przyjazny ton, ale wcale nie brzmiała przyjemnie. Jedynie zawoalowała informację, że nie odpuści mi i w piątek stawimy się w pracy, choćbyśmy miały siedzieć na swoim bagażu i podawać sobie kofeinę dożylnie. – Nie planowałam zostawać zbyt długo na kolacji, warto będzie się wyspać przed podróżą.
– Nie sądzę, abym miała w ogóle się wyspać – rzuciłam, kiedy już dochodziłyśmy na miejsce. Restauracja znajdowała się dosłownie pięć minut piechotą od naszego hotelu.
Rozejrzałam się wokół. Szukałam wzrokiem ludzi, których po raz pierwszy w życiu widziałam na żywo dziś rano i nic o nich nie wiedziałam, ale modliłam się, aby ktoś uwolnił mnie od towarzystwa Eweliny. Zwolniłam kroku i zerknęłam na Ignaszak; przyglądała mi się z lekkim niezadowoleniem.
– Bardzo długi dzień, prawda? – dodałam, jakby to miało w ogóle jakiś sens.
Restauracja była zapełniona ludźmi. Większość osób siedziała przy stolikach, inni przycupnęli przy barze, który stanowił centralną część pomieszczenia. Kelnerzy krążyli wokół, dwóch czmychnęło nawet tuż przy mnie, zanim zainteresowała się nami młoda dziewczyna, pewnie kierowniczka. Od razu zapytała o rezerwację, a kiedy wyjaśniłam, że przyszłyśmy na imprezę firmową, zaprowadziła nas na piętro. Ta część restauracji była przygotowana specjalnie dla nas. Stół mieścił szesnaście osób, więc nie każdy załapał się na kolację – jak się domyślałam, Lywis nie zaprosił pracowników z londyńskiego oddziału. 
Miałam strategiczne miejsce, odpowiednio daleko od Eweliny, Lywisa czy nawet Harriett. Tuż obok mnie zasiadł Marco, z którym nawet udało mi się porozmawiać podczas jednej z przerw jeszcze w firmie. Miałam więc zapewnione towarzystwo przez cały wieczór. Zazwyczaj nie odpowiadało mi, gdy ktoś non stop mnie zagadywał, ale dziś bardzo to doceniałam. 
– Nie wiedziałem, że Lywis zaprosi nas do wegetariańskiej restauracji. To miejsce wygląda za bardzo… – przerwał na moment, szukając w głowie odpowiedniego słowa po angielsku. – Wygląda zbyt elegancko.
– Ale smakowało ci jedzenie? – spytałam, bo skoro zjedliśmy już danie główne, Marco mógł mieć opinię na ten temat.
– Bardzo – odparł zadowolony. – Zaskakująco dobre jedzenie. A teraz wybacz, zejdę do baru. Przynieść ci coś?
Większość osób wstała od stołu, racząc się drinkami na koszt Woodwarda. Przystanęli w mniejszych grupkach, by móc porozmawiać z osobami, które nie siedziały obok w trakcie posiłku. 
– Dziękuję, Marco, nie trzeba.
– Nie pijesz alkoholu? – zapytał łagodnie. 
– Mam jutro wczesny lot, więc może lepiej, żebym nie piła. 
Uśmiechnął się i zniknął z pola widzenia, ale na jego miejsce natychmiast pojawił się Lywis. Mogłabym przysiąc, że jeszcze przed chwilą stał po drugiej stronie stołu. 
– Przemyślałem całą sprawę – zaczął bez dodatkowych wstępów i zajął miejsce Marco. Usiadł na krześle przodem do mnie, jeden łokieć opierając o stół. Minimalnie się odsunęłam, starając się zachować dystans. – To był bardzo spontaniczny pomysł, nie sądzisz?
Wzięłam głęboki oddech i, będąc pewną, że Woodward wszystko odwoła,  przytaknęłam skinieniem głowy. Sam pomysł naprawdę wydawał się znakomity, ale nie byłam gotowa ponieść konsekwencji takiego wyjazdu. Nie odezwałam się ani słowem, bo nie chciałam tak otwarcie dzielić się wątpliwościami, poza tym nie potrafiłam wydobyć z siebie dźwięku, kiedy Lywis świdrował mnie swoim wzrokiem.
– To niesamowite jak zwykły small talk potrafi przerodzić się w cudowną znajomość – zaczął ponownie. – Jeszcze przed chwilą byłaś jednym z wielu pracowników, a teraz będziesz bacznie obserwowana przez szefa. – Zrozumiałam, że mówiąc the boss, miał na myśli siebie.
– To brzmi jak groźba – zauważyłam. Lywis się zaśmiał.
– Absolutnie nie. Eve wspominała, że po dwóch latach zasługujesz na awans. – Zrobiłam wielkie oczy, tylko rozbawiając go jeszcze bardziej. Nie wiedziałam, że Ewelina miała wobec mnie konkretne plany. Ja sama spodziewałam się jakiejś podwyżki, bo, szczerze mówiąc, jakaś mi się należała. – Nie byłem przekonany, czy ta dziewczyna z Polski – pokazał na mnie palcem – jest wystarczająco dobra, aby dostać awans. Jesteście takim małym, rodzinnym oddziałem, a wasze profity są jednymi z najniższych. Czasem się nawet zastanawiam, czy jest sens trzymać was przy życiu.
– Czy ja dobrze rozumiem? – przerwałam mu nagle. – Czyli albo przyjmę twoją propozycję wyjazdu, albo stracę pracę w ogóle?
– Nie dramatyzowałbym aż tak – odparł Lywis pobłażliwie. – Ostatecznie na koniec roku nie wyglądaliście tak źle, a za rogiem czai się duża współpraca. I jasne, możesz zostać w Polsce i pracować w tym samym miejscu. To wszystko zależy od ciebie, Diana. Popatrz jednak na Eve. Ja proponowałem jej kiedyś wyjazd, ale się nie zgodziła. Teraz rozumie, że straciła życiową szansę, dlatego jest troszeczkę, naprawdę odrobinę zgorzkniała. – Oczywiście pokazał palcami, jak niewielką ilość zgorzknienia miał na myśli. – Wiesz co, Diana, wydaje mi się, że jesteś bystra.
– Dziękuję – odparłam niepewnie. 
– Więc rozumiesz, że ja prowadzę biznes – dodał, jakby to była najbardziej oczywista rzecz. – Czasem nie można myśleć o sentymentach. Słuchaj, i tak chciałem niedługo Eve zmobilizować i wysłać jednego z chłopaków z Londynu. Ona dostając ode mnie kogoś z naprawdę bogatym doświadczeniem i umiejętnościami, nawet jeśli tylko na jakiś czas, nie odczuje specjalnie twojej straty. Przy okazji może przestanie marudzić, że ktoś podkrada jej pracowników – westchnął teatralnie na koniec.
– Czyli ktoś kiedyś naprawdę ukradł jej pracownika?
– Ukraść mogłaby konkurencja. To była… fuzja. Zresztą zostawmy już tę sprawę. Nigdy więcej o tym nie wspominaj. – Pogroził mi palcem. – Diana, musisz wiedzieć i wiem, że ty to wiesz, że jestem szalenie zajętym człowiekiem. Dlatego, gdy już się zdecydujesz, zadzwonisz do Harriett. Wiem, że muszę to wszystko przyklepać, ale ona jest na tyle zdeterminowana, że będzie mi tak długo zawracała głowę, aż nie wylądujesz miękko w Edynburgu. – Przyglądałam się, jak jego rozprostowana dłoń lądowała na obrusie tuż przy mnie. – Wiem, Szkocja może wydawać się odległą krainą z północy, ale uwierz, że Edynburg nie jest taki zły. Oczywiście, jeśli komuś powtórzysz, co ci powiedziałem – wymierzył we mnie palec – to nikt ci nie uwierzy, bo jestem Anglikiem.
Zaśmiałam się, naprawdę mnie tym rozbawił. Lywis wydawał się zadowolony, że mu się to udało. 
– Resztę pozostawiam tobie. Zdecyduj się w ciągu… dwóch tygodni. Idealnie, masz czas do końca stycznia. – Skinęłam głową, on też, zupełnie tak, jakbyśmy już ustalili, że się na wszystko zgadzam. – Jak zawsze, Diana, to była przyjemność z tobą rozmawiać – dodał na koniec, wstając i racząc mnie przeuroczym uśmiechem.
Zauważyłam, że zostałam przy stole całkiem sama. Nawet w mojej głowie było pusto. Rozejrzałam się – wszyscy wyglądali na zadowolonych i nikt pewnie nie zwrócił uwagi, że Woodward poświęcił mi dłuższą chwilę. Wzięłam głęboki oddech i pomyślałam, że może jednak przydałoby mi się coś do picia. Dopiero kiedy wstałam i się wyprostowałam, zauważyłam, że Harriett przyglądała mi się z drugiego końca pokoju. Uśmiechnęła się łagodnie, starałam się odwdzięczyć tym samym, ale znowu zagadał ją facet stojący obok, więc odwróciła wzrok. 
Schodząc na parter, natknęłam się na Marco, którego rozbawiłam stwierdzeniem, że jednak przyda mi się drink. Powiedział, że jeśli będę potrzebowała towarzystwa, będzie na górze. Zbliżając się do baru, zauważyłam smukłą sylwetkę Eweliny – narzuciła na siebie swój obszerny płaszcz, po czym zniknęła za drzwiami. 
– Eve opuściła imprezę – usłyszałam za sobą charakterystyczny akcent. Odwróciłam się. Uśmiech Lywisa nie wróżył niczego dobrego. – Nie patrz tak na mnie. Eve ma czterdzieści lat, może trochę więcej, a obraża się jak mała dziewczynka.
– Naprawdę jesteś niegrzeczny – zauważyłam zuchwale. 
– Och, daj spokój – słyszałam rozbawienie w jego głosie. – Przecież nie mówię tego serio. Gdyby Eve nie była jednym z najlepszych pracowników, dawno bym ją zwolnił. Na szczęście jej humory nie wpływają na pracę. Przynajmniej nic o tym nie wiem. Tylko czasami Eve mnie rozbawia. Drinka?
– Nie śledzisz mnie, Lywis, prawda?
– To ty za mną przyszłaś na dół – zauważył lekko. – To zabrzmiało, jakbym cię podrywał – dodał bardziej do siebie, brzmiąc przy tym jak mały chłopczyk. – Powinnaś się cieszyć, że jestem taki miły, bo mówią, że bywam naprawdę okropny.
– Doszły mnie słuchy. 
– Więc w porządku. Drinki na mój koszt. 

*

Mimo że nie wróciłam do hotelu późno, nie pozostało dużo czasu na sen. Wstawanie przed godziną czwartą zawsze sprawiało, że przez cały dzień byłam półprzytomna, a wiedząc, że i tak szybko nie zasnę, zadzwoniłam do siostry. Kamila na pewno nie spała, ba, pewnie dopiero się budziła do życia. Obie zawsze późno chodziłyśmy spać, ale kiedy musiałam codziennie rano stawić się w biurze, nie mogłam już sobie na to pozwolić. Nie stałam się jednak skowronkiem, raczej sową na kofeinie. 
– London calling – powiedziała Kamila na przywitanie. – Ty nie powinnaś już spać, Dee?
– Właśnie wróciłam z kolacji, zaraz się położę. To był dziwny dzień – przyznałam, siadając ciężko na łóżko. Przytrzymałam telefon ramieniem, by móc ściągnąć botki. 
– Nic dziwnego, że dziwny, każdy taki jest, kiedy wychodzisz ze swojej norki, DeeDee – zawyrokowała Kamila, sądząc, że mówi coś mądrego. 
– Przestań używać tej kretyńskiej ksywki – mruknęłam, chwytając telefon w dłoń. Uznałam, że łatwiej będzie, jeśli włączę na głośnomówiący. 
– To przestań być kretynką – prychnęła. Rozmowa z Kamilą czasami przypominała pogadankę z przedszkolakiem. – Chociaż… ty zawsze jesteś po prostu starszą, irytującą siostrą, więc jak mam cię nazywać? 
– Dostałam propozycję pracy – wypaliłam w następnej chwili, aby uciszyć Kamilę i jej przytyki, które uważała za zabawne. Zamknęła się od razu. – Dostałam propozycję od samego szefa. Szefa szefów. Rozumiesz, the boss.
– No, proszę – powiedziała słabo, a ja mimowolnie uśmiechnęłam się z satysfakcją, zdając sobie sprawę, że ją zaskoczyłam. 
Opowiedziałam siostrze pokrótce, co się stało, w międzyczasie szykowałam się do spania i pakowałam do walizki rzeczy, których nie potrzebowałabym z samego rana. Kamila dzielnie wszystkiego wysłuchała i nie odezwała się ani razu, nawet kiedy podzieliłam się spostrzeżeniami dotyczącymi dziwnego zachowania Eweliny. Byłam już gotowa się pożegnać i wskoczyć pod prysznic, kiedy Kamila zapytała:
– Kiedy zaczynasz?
– Jeszcze nie podjęłam decyzji.
– Jeszcze nie podjęłaś decyzji, kiedy zaczynasz…?
– Czy w ogóle zaczynam, Kamila.
– Dlaczego mnie to nie dziwi? – prychnęła znowu, tym razem z wyraźną pogardą. Spojrzałam na siebie w łazienkowym lustrze, zaskoczyła mnie moja własna skwaszona mina. – Czyli tę całą opowieść o propozycji, którą złożył ci Lywis, traktujesz jako anegdotkę, którą później będziesz opowiadać przy świątecznym stole?
– Przepraszam? – zaśmiałam się nerwowo. – O czym ty mówisz, Kamila?
– O tym, że ja na twoim miejscu miałabym już podpisaną umowę z tym całym Woodwardem. Sama mówiłaś przecież, że jest… dziwny, o ile dla ciebie ktokolwiek nie jest dziwny…
– Nieprawda! – zaprotestowałam.
– Więc do jutra Woodward może się rozmyślić i mieć gdzieś jakąś tam dziewczynkę z Polski. – Nawet nie próbowałam jej przerwać, bo wypluwała słowa z prędkością karabinu, a każde kolejne, zupełnie jak pocisk, było coraz bardziej bolesne. – Myślę, że ma tuzin takich jak ty w zanadrzu. W dodatku bardziej odważnych, które nie boją się podjąć decyzji, bo mogłyby tym przy okazji obrazić swoją dziecinną szefową. Boże, Dee, nie walczysz o wzorowe zachowanie na świadectwie, ale o dobrą pracę!
– Wiesz co, dzięki, Kamila – mruknęłam nieprzyjemnie. – Naprawdę zawsze mogę liczyć na twoje wsparcie – zironizowałam i przewróciłam oczyma, chociaż oczywiście nie mogła tego zauważyć. 
– Dlaczego nie możesz docenić, że jestem wobec ciebie szczera? Nie jestem taka waniliowa, jak te wszystkie twoje koleżanki – dodała z odrazą. 
– Waniliowa?
– Boże, Dee, ty też jesteś taka waniliowa, taka naprawdę zwykła.
Zwykła – to najgorsza obelga, jaką Kamila mogła komuś powiedzieć. Ją opisywało mnóstwo przymiotników, ale „zwykła” nie był jednym z nich. Do mnie to pasowało idealnie – bycie tą nudną, nijaką siostrą stało się cechą charakteru. Myślałam, że kiedy skończę liceum, ta łatka się ode mnie odklei. Nic z tego, jedna dziewczyna z roku kojarzyła Kamilę, a ja natychmiast dostałam etykietkę z napisem „siostra modelki”.
Jasne, może to nie była międzynarodowa sława supermodelki, ale Kamila radziła sobie dobrze w tym biznesie. Wcześnie zaczęła zarabiać pieniądze, wcześnie zaczęła zwiedzać cały świat, zdobyła przeróżne doświadczenia, które mnie ominęły, dlatego uważała, że ma prawo pouczać starszą siostrę. Najgorsze było w tym jednak to, że czasami musiałam przyznać jej rację. 
Czasami, ale nie dziś. 
– Powinnam już iść spać, bo jutro naprawdę wcześnie wstaję – powiedziałam najspokojniej, jak tylko potrafiłam. Chciałam jeszcze dodać, że odezwę się w weekend, ale Kamila nie potrafiła sobie odpuścić: 
– Jasne, wyśpij się, bo inaczej Ignaszak da ci karę, jeśli przyśniesz w samolocie.
– Kamila, dobranoc – dodałam z naciskiem. Chciałam skończyć jej słowotok, zanim posunęłaby się za daleko i sama zaczęła żałować swoich słów. 
– Ha! Tylko nie popłacz się w poduszkę – zaśmiała się.
– Wiesz co – warknęłam. – Naprawdę doceniłabym twoją szczerość, gdybyś tylko ty potrafiła wyrażać swoją opinię w odpowiedni sposób. Bycie cyniczną, nie czyni cię mądrzejszą. I tak, popłaczę sobie w poduszkę, ale tobie już nic do tego. 
Rozłączyłam się natychmiast, odkładając telefon. Wpadł do umywalki, na szczęście nie miałam odkręconej wody, bo przybyłby mi jeszcze jeden problem. Wzięłam naprawdę głęboki oddech. Potrzebowałam chwili, aby się uspokoić, bo teraz wydawało mi się, że brałam słowa mojej siostry za bardzo do siebie. Zaczęłam rozplątywać mój warkocz, ale przez drżenie rąk zajęło mi to znacznie więcej czasu niż zwykle. Odgarnęłam włosy na plecy, jednak część pasm ułożyło się wzdłuż ramion, kiedy pochyliłam się nad umywalką. 
– Dziewczynka z Polski – prychnęłam, spoglądając na swoje odbicie w lustrze. – Waniliowa – powiedziałam pod nosem. – Ja jestem co najmniej cynamonowa. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za komentarz!

Jeśli nie chcesz się logować lub po prostu nie posiadasz konta, użyj opcji Nazwa/adres URL