2. Granice cierpliwości

wtorek, 17 marca 2020

Po nieprzespanej nocy spodziewałam się wiszącej nad głową chmury burzowej, tymczasem mój nastrój był daleki od poirytowania czy złości. Był daleki nawet od spodziewanego przygnębienia. Owszem, odczuwałam zmęczenie i myślałam tylko o spaniu, ale właśnie to wypompowało mnie z emocji i tym samym przestałam się przejmować bieżącymi sprawami. Zaczęły mnie natomiast cieszyć drobnostki: obserwowanie świateł odbijających się od zmoczonych deszczem ulic, gdy taksówką zmierzałam do Heathrow; uśmiech starszej pani, której pomogłam przy kontroli bezpieczeństwa; czekoladowe ciasteczko z brytyjskiej sieciówki.
Ewelina zerkała co chwilę na tablicę odlotów i powoli popijała kawę. Obejmowała kubeczek, starając się w ten sposób ukryć drżenie rąk. Wyraźnie przejmowała się lotem, a ja nie potrafiłam wykrzesać z siebie odrobiny empatii. Ani trochę. W przeciwieństwie do niej sączyłam sok pomarańczowy, uznając, że lepiej zrezygnować z kofeiny i przespać się w samolocie, by później łatwiej wbić w codzienny rytm. Możliwe, że moja obojętność odbijała się negatywnie na Ignaszak, bo z każdą kolejną minutą ona wydawała się coraz bardziej nakręcona. 
Spowodowana wycieńczeniem iluzja dobrego samopoczucia uciekła, gdy zasiadłam obok Eweliny w samolocie. Uświadomiłam sobie, że teraz nie będę w stanie od szefowej uciec. To uczucie potęgował fakt, że przydzielono mi miejsce w środku, a fotel od przejścia zajął barczysty facet. Utknęłam, naprawdę utknęłam. Koszmar dopiero się zaczynał, bo czekała nas jeszcze przesiadka w Kopenhadze.
Kiedy samolot wzbił się na odpowiednią wysokość, a lampka informująca o zapięciu pasów zgasła, Ewelina rozpoczęła rozmowę. Gdybym przymknęła oczy pół sekundy wcześniej, dałaby mi spokój, niestety Ewelinie udało się wykorzystać sytuację. Ze względu na okoliczności mówiła cicho, ale to nie ukryło drżenia w głosie. 
– Diana, nie chcę być źle zrozumiana, ale twoje odejście nie będzie mi na rękę. Musisz wiedzieć… powinnaś wiedzieć, że z mojego punktu widzenia to duża strata.
Cudem powstrzymałam się, aby nie westchnąć. Nie tyle, że nie urządzała mnie pogadanka o pracy, ile odebranie mi możliwości drzemki. Nie mogłam jednak tak po prostu szefowej zignorować – oczywiście zamierzałam z Eweliną porozmawiać, to nie ulegało wątpliwościom!, niemniej liczyłam, że wrócimy do tematu najwcześniej w poniedziałek. Tymczasem nie zdążyłam się z tą myślą dobrze przespać. I jej przetrawić. 
Mimo że już zdążyłam usadowić się w pozycji wygodnej do spania, wyprostowałam się i zerknęłam na Ignaszak. Ewelina wwiercała we mnie wzrok; nie zamierzała szybko dać mi spokoju. 
– Podobno nie ma ludzi niezastąpionych – odparłam bez namysłu. Zabrzmiałam niegrzecznie, ale zupełnie niezamierzenie. 
– To prawda – Ewelina zaśmiała się nerwowo. – Ale ludzi z odpowiednim doświadczeniem ze świecą szukać. Ludzi, którym można zaufać, tym bardziej – dodała znacząco. 
Nie spodziewałam się, że kiedykolwiek usłyszę z jej ust coś podobnego. Zamiast odebrać to jako komplement, poczułam się dotknięta. Czyżby Ewelina próbowała mnie wpędzić w poczucie winy, bo swoim wyjazdem mogłabym kogoś zawieść? To powinna być ostatnia rzecz, która wpłynęłaby na moją decyzję. Poza tym takie zachowanie Ignaszak zostawiało po sobie prawdziwy niesmak.
Rany, nic jeszcze nie zrobiłam, a najwidoczniej już nawaliłam. Czułam się osądzana jak za co najmniej małżeńską zdradę. Biorąc pod uwagę, że nie zmieniłabym firmy, jedynie siedzibę, byłoby to pewnie jak zdrada z którymś z członków rodziny. Ze szwagrem lub kimś podobnym. Och, okropne. 
Przedstawiany przez Lywisa pomysł, bym ostatecznie wróciła do Polski, z założenia wydawał się korzystny dla wrocławskiej „rodziny”: ja zdobywam doświadczenie, a Ewelina zyskuje zaufanego człowieka w wersji 2.0. Wystarczyło natomiast, by jedna z nas (Ignaszak) widziała to w innych barwach, a już propozycja Lywisa Woodwarda stawała się co najmniej niewygodna. 
– Chcesz mi powiedzieć, że nie powinnam wyjeżdżać? Że powinnam zostać we Wrocławiu, bo inaczej to będzie nie na rękę… tobie? – Odważyłam się zapytać, ale to był błąd, bo spojrzenie Eweliny natychmiast mnie zmroziło. A może był to jedynie podmuch wentylacji. 
– Właśnie dlatego zaznaczyłam, że nie chcę być źle zrozumiana – odpowiedziała szybko, po czym wzięła głęboki wdech. – To nie jest żadne moje widzimisię, Diana. Jakkolwiek szlachetna nie byłaby misja naszej firmy, to wciąż jest biznes. A żeby dobrze prowadzić biznes, potrzebne są odpowiednie środki, w tym odpowiedni ludzie. Dla mnie jesteś jedną z takich odpowiednich osób, Diana. Właśnie dlatego chciałam, abyś dalej się rozwijała. Dlatego też poprosiłam Lywisa, aby rozważył twój awans. Ale on oczywiście musiał to zrozumieć całkiem pokracznie.
Ewelina po raz pierwszy otwarcie wspomniała o moim awansie. Musiała zauważyć, że ta informacja wcale mnie nie zdziwiła, więc domyśliła się, o czym po kolacji rozmawiałam z Lywisem. No cóż, przynajmniej miałyśmy tę kwestię z głowy.
– On chyba też chce mieć pewność, że pracują dla niego odpowiedni ludzie – odparłam cicho. Tyle zdążyłam wywnioskować po tym, co sam mi powiedział. – Może naprawdę chce, żeby odpowiedzialne stanowiska przejmowali odpowiedzialni ludzie. 
– Lywis nie musi przy tym rozwalać całego naszego porządku – zauważyła Ewelina z niezadowoleniem. Rany, brakowało, aby tupnęła nogą ze złością. W trakcie rozmowy z Harriett i Lywisem miała podobny jak teraz wyraz twarzy, który naprawdę mi się nie podobał. 
Zauważyłam, że stewardessa z wózkiem z napojami i przekąskami powoli zbliżała się w naszym kierunku. Uznałam, że nie wytrwam bez kawy. Potrzebowałam czegoś, co pomogłoby mi wysiedzieć jeszcze ponad godzinę w towarzystwie Eweliny – ona nawet nie musiała nic mówić, po prostu biła od niej zbyt negatywna energia.
– Mogłyśmy to rozwiązać w ramach naszego oddziału – kontynuowała Ewelina. Zerknęłam na nią ponownie, próbując udawać zainteresowanie. – Ewentualnie Lywis może przylecieć do Wrocławia i przekonać się, że nie zamierzam zrujnować jego interesu. Pracujemy równie ciężko, jeśli nie ciężej od innych. We Wrocławiu jest wszystko, czego potrzeba, aby się rozwijać. No, może jedynie brakuje odrobiny uwagi Lywisa – prychnęła. Nie zrozumiałam, czy większe zainteresowanie Woodwarda dotyczyło tylko mnie, czy całego wrocławskiego oddziału. Doszłam do wniosku, że tego drugiego. – Diana, nikt nie musi cię w tym celu natychmiast wysyłać do Lizbony. 
– Do Edynburga – wtrąciłam nagle.
Przywołałam najmniej istotny szczegół, więc Ewelina przyjrzała mi się podejrzliwie. Niezależnie, czy kilka kolejnych miesięcy spędziłabym na południu lub na północy Europy, dla niej liczył się wyłącznie Wrocław. Dla mnie jednak nadarzyła się okazja, by Ewelinie przerwać, a może nawet zakończyć rozmowę.
Ignaszak mniej lub bardziej świadomie wciągała mnie w sprawy, które sama powinna wyjaśnić z Woodwardem. Oczywiście nie miałam na tyle odwagi, aby to zasugerować – chociaż nie zawsze się sprawdzały, nie podważyłabym jej metod zarządzania. Lywis, mimo że nie powinien się aż tak ze mną spoufalać, podzielił się zarysem planów dotyczących Wrocławia, dochodziłam więc do wniosku, że albo Ewelina nie została wtajemniczona, albo robiła dobrą minę do złej gry. Niemniej to oni powinni załatwić sprawy między sobą – jak dorośli ludzie. 
Obrażalska Ewelina i ekscentryczny Lywis – może to jednak nie był najlepszy pomysł? 
– Czy mogę zaoferować coś do picia? – zapytała stewardessa po angielsku. Uznałabym, że spadła mi z nieba, ale poniekąd byliśmy w niebie. Po prostu pojawiła się w odpowiednim momencie. 
– Kawa, czarna – rzuciłam szybko. Facet z siedzenia obok, lekko zaskoczony, popatrzył na mnie znad przeglądanego magazynu, jednocześnie odkładając go na kolanach. Uśmiechnęłam się przepraszająco i znów przeniosłam wzrok na stewardessę. – Proszę – dodałam. – I może słoną przekąskę?
– Dla mnie to samo, proszę – odezwał się sąsiad. Słowa wypowiadał powoli i dokładnie, tak samo, jak wykonywał ruchy. – Zawsze pani taka zdecydowana? – Prychnęłam nerwowo, gdy na mnie spojrzał. Cokolwiek miał na myśli, rozpoczął niespodziewany bieg myśli.
– Taaa. – Skinęłam głową, po czym odchrząknęłam. Stewardessa podała mi kubeczek i szeleszczącą paczuszkę. – Zawsze.
– Długa podróż? – zapytał ciszej. Potwierdziłam jedynie skinieniem. Odłożyłam kawę na stolik przede mną, po czym zaczęłam bezmyślnie macać opakowanie z solonymi czipsami.
Czy zawsze byłam taka zdecydowana? Co mogłabym odpowiedzieć?
Panie nieznajomy, otóż nie, nie zawsze jestem taka zdecydowana. Zazwyczaj mam problem z podjęciem decyzji, gdy the boss proponuje posadę zagranicą. Obecna przełożona uważa, że muszę zostać pod jej jurysdykcją, bo jestem bardzo potrzebna. Szefowa prawi mi komplementy, które nigdy wcześniej nie przeszłyby jej przez gardło, aby tylko mnie przekonać. Jest skłonna zasugerować, że to już czas, by spełnić swoje marzenia i kupić mieszkanie na Nadodrzu oraz uwić gniazdko z mężem, którego nie mam. Ja nie mam nawet chomika. Proszę pana, ja nie mam takich marzeń. Ani życia czy większych ambicji. Mam tylko młodszą siostrę, lecz zamiast grzać się w jej blasku, od zawsze chowam się w jej cieniu. Czy tak określiłby pan osobę, która zawsze jest zdecydowana? 
– Diana – usłyszałam. Ewelina patrzyła prosto na mnie.
Rany, czy ja powiedziałam to wszystko na głos? 
– Proszę, nie mam ochoty na żadne rozmowy – powiedziałam szorstko. – Chciałabym podjąć świadomą decyzję. Chcę być zadowolona z siebie, a nie zadowalać innych. Nie miałam nawet okazji porządnie się wyspać, bo wczoraj wieczorem, po tej cholernej kolacji, pokłóciłam się z siostrą, przez co nie potrafiłam zasnąć. A teraz ty zamęczasz mnie swoimi argumentami, które ja naprawdę rozumiem, bo potrafię skumać, jak działa biznes. – Wzięłam głęboki oddech i dodałam nieco łagodniej: – Ale nie mogę się oglądać tylko na ciebie. Więc jeśli dałabyś mi trochę czasu na przemyślenie…
– Diana – przerwała mi stanowczo – chciałam zaproponować, żebyś po przylocie pojechała do domu. Wyglądasz na zmęczoną i nie mam serca ciągnąć cię do biura – przyznała z troską w głosie. Czy naprawdę tak uważała, tego już nie musiałam wiedzieć. 
– Aha, okej – wyjęknęłam po chwili milczenia. Takiego zwrotu akcji się nie spodziewałam. – Dziękuję – mruknęłam jeszcze, wiedząc, że wypadało to powiedzieć. 
Zrozumiałam, że Ewelina nie zamierza kontynuować, gdy sięgnęła po jeden z pokładowych magazynów. Zapewne nie planowała ciągnąć rozmowy o pracy, zanim ja wytoczyłam działa, dlatego niepotrzebnie się uniosłam. I chyba wyszłam na histeryczkę – i to ja zamiast niej!
Przez resztę lotu panował względny spokój. Udawałam, że śpię, mimo słuchawek w uszach. Słuchanie na zapętleniu trzech tych samych piosenek trzymało mnie przy życiu, ale też skutecznie zniechęciło mężczyznę siedzącego obok do rozpoczynania konwersacji. 
Odpłynęłam myślami daleko, niemal byłam w stanie przypomnieć sobie gładkość mojego prześcieradła. Niestety przypomniałam sobie również, że siedząc w łóżku w wieczór przed wylotem do Londynu, pochłonęłam pół paczki krakersów z dżemem, dlatego czekało mnie strzepnięcie okruszków z pościeli. Idąc tym tropem, dotarło do mnie, że w lodówce oprócz światła miałam jedną marchewkę i pół cukinii, bo przed podróżą nie widziałam sensu robienia zakupów. Ach, i czekał na mnie rachunek za prąd, który od jakiegoś czasu przekładałam z jednej sterty papierów na drugą. Cóż, tak naprawdę wolałam wrócić prosto do biura, bo to odsunęłoby w czasie wszelkiego rodzaju domowe obowiązki. 
Po wylądowaniu w Kopenhadze snułam się bezmyślnie za Eweliną – tylko dzięki temu nie zgubiłam się na lotnisku. Na tablicy odlotów numer bramki miał się pojawić co najmniej za piętnaście minut, więc Ignaszak stwierdziła, że skoro zostało sporo czasu, tym razem rozejrzy się po sklepach. Nie proponowała, abym zabrała się z nią, słusznie spodziewając się odmowy. Ja zasiadłam w miejscu, gdzie zebrało się sporo innych podróżnych.
Wyłączyłam tryb samolotowy w telefonie, aby zerknąć, czy dostałam nowe maile. Oczywiście szukałam pretekstu, by bezmyślnie przeglądać social media. W międzyczasie dostałam SMS-a od operatora witającego mnie w Danii oraz powiadomienie, że próbował się ze mną skontaktować dany numer. Od razu poznałam, że dzwoniła mama. 
– No, cześć – odezwałam się, kiedy odebrała. – Mam międzylądowanie w Kopenhadze…
– Tak wiem, mówiłaś o tym na początku tygodnia – odparła mama lekceważąco. Od samego początku nie podobała mi się ta rozmowa. – Dowiedziałam się o bardzo przykrej sprawie – powiedziała stanowczo. Była niezadowolona.
Odrobinę się wzdrygnęłam, bo mama rzadko używała tak nieprzyjaznego tonu. Często powtarzała, że kobietę nowoczesną – taką jak ona – niewiele powinno dziwić, więc nie było sensu denerwować się o byle co. Ja z tym nie polemizowałam – nie widziałam potrzeby, aby mama nie musiała się denerwować. 
– Coś się stało, mamo?
– To ty mi powiedz – odpowiedziała naprawdę nieprzyjemnie. Na moment zaniemówiłam, sądziłam, że się przesłyszałam. – Może ty mi opowiesz, Diana, jak to zrezygnowałaś z dobrej pracy w Lizbonie?
– Przepraszam? – zaśmiałam się nerwowo, nie opanowałam tej reakcji. – O czym ty mówisz? Skąd ty…?
Zawahałam się. Jak to skąd? Oprócz mnie wyłącznie jedna osoba wiedziała, co dokładnie wydarzyło się w Londynie. 
– Rozmawiałam z Kamilką – dostałam odpowiedź w momencie, kiedy się domyśliłam. Siostra była bardzo szybka, skoro już poinformowała mamę. – Napisałam jej jak co rano esemesa, a ona do mnie oddzwoniła przed pracą.
Pfff, jasne! Kamila przed pracą do niej dzwoniła? Pewnie dostała wiadomość wcześnie rano, kiedy wracała z imprezy. A jeśli nie imprezowała poprzedniej nocy, to nie zdążyła się położyć do łóżka. Biorąc pod uwagę, w jakich godzinach Kamila chodziła spać, idealnie zbiegło się to z momentem, gdy mama szykowała się do wyjścia z domu. 
– Kamilka powiedziała mi, że odrzuciłaś pracę w Lizbonie. – Mama zamierzała zajadle to powtarzać. – Ja nie mogę w to uwierzyć! Dlaczego? Diana, ja tego nie rozumiem!
– Mamo – westchnęłam, wspierając głowę o rękę i uświadamiając sobie, w jak bardzo idiotycznej sytuacji się znalazłam. Nie wiedziałam, od czego zacząć. I czy był sens wszystko tłumaczyć. – Mamo, to nie do końca…
– Nie do końca co?
Nie dała mi dojść do słowa. Wzięłam głęboki oddech, przymknęłam powieki na dwie sekundy. Przygotowałam się psychicznie na słowotok, który mógł nie być najprzyjemniejszy do wysłuchania.
– Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że nie wyjedziesz przez nas? Posłuchaj, może ja i tata się starzejemy, ale to nie jest tak, że musisz nas pilnować. Naprawdę, jestem kobietą w sile wieku i nie chciałabym, aby moje córki rezygnowały z własnego życia, aby zajmować się, no wiesz, jak wy to teraz mówicie, starymi. Chyba nie myślałaś, że nie pozwolę ci wyjechać, bo już jedna córka mieszka za granicą, prawda? To nie jest tak, kochanie, że jak jedno dziecko wyjedzie, to ja teraz muszę drugie za szmaty trzymać. Właśnie to, że pozwoliłam Kamilce wyjechać, powinno ci dać do zrozumienia, że nie mam nic przeciwko temu. Tata również. Tata na pewno nie będzie miał nic przeciwko.
Gdy mówiła, ja zastanawiałam się, jak wyglądałaby rozmowa, gdyby Kamila przedstawiła sytuację inaczej. Co, gdyby powiedziała mamie, że przyjęłam posadę na drugim końcu Europy i zostawiam rodziców samych? Skoro ona pracowała w Lizbonie, ja powinnam zostać z rodziną i zawsze być jak najbliżej. Kobieta siedząca niedaleko mnie też musiała się nad tym zastanawiać, bo nieustannie zerkała zaciekawiona. 
– Mamo, to nie tak – próbowałam znowu wtrącić. Brzmiałam żałośnie. 
– A jak? – Westchnęła rozdzierająco. – Nie chcesz spróbować? Od zawsze wiedziałam, że Kamilka podejmuje odważniejsze decyzje od ciebie, ale sądziłam, że jeśli trafi się odpowiednia propozycja, to nie będziesz się nawet wahać.
Och, to nie było miłe! Mama czasem musiała zapominać, że w swoim życiu podjęłam wiele ważnych decyzji. Być może jednak te, których nie aprobowała, nie uważała za odważne. Przez dwa lata studiowania w Warszawie, usłyszałam sporo niezbyt miłych komentarzy. Mama oczywiście o nic nie miała pretensji, skądże!, odżegnywała się od tego słowa, ale za to regularnie rzucała uwagami, że pojawiałam się w domu zbyt rzadko.
Przestałam podejrzewać, że mama uległa sugestii Kamili – teraz miałam już co do tego pewność. 
– Nie odrzuciłam żadnej propozycji, mamo – powiedziałam najbardziej stanowczo, jak tylko potrafiłam. Zapiekło mnie w gardle, ale nie z powodu przykrości, którą mi sprawiła, ale złości i bezsilności. – Nie otrzymałam jednoznacznej oferty pracy w Lizbonie, z której mogę natychmiastowo skorzystać. Lizbona nawet nie jest w tym momencie brana na tapet. 
– Więc o czym mówiła Kamilka? – wyraźnie się zdziwiła, jej ton wskazywał, że nie chciała mi wierzyć. 
– Nie wiem, mamo, co powiedziała ci Kamila – odparłam, wciąż starając się zachować spokój. Kobieta, która wcześniej przyglądała mi się kątem oka, teraz już nie kryła zainteresowania. – Wiem tylko, o czym rozmawiałam z Kamilą wczoraj, ale na pewno nie o tym, co sprzedała tobie.
– Dianka, proszę – wypowiedziała mama łagodnie; zawsze, kiedy chciała załagodzić siostrzane kłótnie, używała protekcjonalnego tonu. 
– Jedyne, co dostałam – kontynuowałam, starając się nie przejmować – to zielone światło, aby ubiegać się – podkreśliłam – o posadę w Edynburgu. 
– Ale to w Szkocji – zdumiała się mama. Bardzo się cieszyłam, że ogarniała geografię, jedyny plus naszej rozmowy. – Dlaczego Kamilka wspominała o Lizbonie?
– Bo być może w przyszłości, w nieokreślonej przyszłości, będzie możliwość przeniesienia się właśnie do Lizbony – powiedziałam bardzo powoli, aby dokładnie zrozumiała. Ważyłam każde słowo, wiedząc, że jeden fałszywy ruch i mama obróci to przeciwko mnie. – Będą mogli mnie przenieść pod warunkiem, że sprawdzę się w Edynburgu. Jeśli oczywiście w ogóle będę mogła przenieść się do Edynburga. A na razie – westchnęłam – nic nie jest pewne.
Mówiąc to, ponownie uświadomiłam sobie, jak bardzo nieciekawie wyglądała moja sytuacja. Istniało bowiem prawdopodobieństwo, że jedyną osobą, której czkawką odbije się ekscentryczność Lywisa, będę ja. On nie tracił zupełnie nic, Ewelina natomiast zatrzymałaby pracownika, ale zyskałaby powód, aby się obrażać. A Harriett? Nie znałam jej dobrze, nie potrafiłam ocenić, czy przejęła się sytuacją. 
– No nie wiem – mruknęła mama po chwili. – Kamilka mówiła o czymś innym. Jakbyś stchórzyła i wybrała wygodniejszą opcję. 
– Rozmawiałyśmy wieczorem. Może coś źle zrozumiała – próbowałam brzmieć przekonująco, chociaż sama tak nie sądziłam. Mogłam brnąć i się bronić, ale mimo wszystko wiedziałam, że ostatecznie skończyłoby się to irytacją. Startowałam z przegranej pozycji, nie mając już sił, by się bronić. 
Zastanawiałam się jedynie, co Kamila ukrywała przed rodzicami, skoro próbowała zwracać ich uwagę na mnie. Na pewno fakt, że wcale nie wstawała o świcie do pracy. A nawet jeśli, zdarzało jej się to sporadycznie. Ja wiedziałam o życiu siostry trochę więcej niż mama, dlatego denerwowała mnie naiwna wiara, że Kamila dobrze się prowadzi. Ale właśnie: czasami. Mimo wszystko częściej dochodziłam do wniosku, że czego mama nie wiedziała, o to się nie martwiła. Nawet jeśli była tak nowoczesną kobietą. 
– No, ale… – zawahała się mama. – Kiedy będziesz coś wiedzieć? – zapytała, powracając do tematu nieszczęsnej propozycji. 
– Nie wiem, mamo, to nie zależy ode mnie – odparłam z rezygnacją. Nie przywoływałam żadnych nazwisk, im mniej szczegółów zdradzałam, tym lepiej. – Nie mogę tak z dnia na dzień zadecydować, że od jutra pracuję w innym miejscu i tam po prostu polecieć. To tak nie działa.
– Ale będziesz się starać, żeby tam polecieć, prawda? – zapytała mama z nadzieją. Pierwszy raz tego dnia poczułam, że miałam kogoś po swojej stronie. Zaskakujące doznanie. 
Westchnęłam, bo nijak nie mogłam się wywinąć od odpowiedzi. 
– Tak.
– To dobrze – podsumowała już znacznie radośniej. – I nie chciałabym, aby okazało się, że córka, którą mam praktycznie pod ręką, coś przede mną ukrywała. Wiesz, jak to się mówi? Że najciemniej jest pod latarnią. Kiedy zadzwoniła do mnie Kamilka, dokładnie to sobie pomyślałam. Musisz mi dawać znać – rozkazała. – Teraz ci nie odpuszczę, musisz mnie informować na bieżąco.
– Niewiele w tej sytuacji zależy ode mnie…
– Rozumiem – znów się wtrąciła. – Ale to ty musisz wykonać pierwszy krok, prawda? Chyba nikt nie przyłożył ci pistoletu do głowy, co, Dianka?
Chyba że jakaś niewidzialna siła popycha mnie do tego wyjazdu. 
– W porządku, Diana, ja kończę! – dodała, zanim cokolwiek odpowiedziałam. – Wracam do pracy, bo za bardzo nie zagadałaś. I czekam na wieści! 
Ten telefon przybił mnie bardziej niż rozmowa z Eweliną czy nawet z Kamilą. Wszystkie te kobiety testowały granice mojej cierpliwości. Jeszcze moment, a poleciłabym do Edynburga na własną rękę, aby na miejscu błagać Harriett Blunt o tę pracę – naprawdę niewiele brakowało. 
Skoro już trzymałam komórkę w dłoni, napisałam SMS-a do taty. Nie liczyłam na natychmiastową odpowiedź, bo po pierwsze był w pracy, a po drugie jeszcze nie poznał kontekstu. Jeszcze nie, ale wiedziałam, że zrozumie, gdy tylko przekroczy próg mieszkania. 
„Mama przesadza” – brzmiała moja wiadomość. 
Włączyłam ponownie tryb samolotowy i wrzuciłam telefon do torebki, starając się zapomnieć o jego istnieniu. Nie chciałam się więcej złościć, a korciło mnie, aby zadzwonić do Kamili. Co oczywiście przyniosłoby jedynie frustrację, bo ponownie usłyszałabym coś nieprzyjemnego. Mama zazwyczaj trzymała stronę Kamili i to wcale mnie nie dziwiło, ale nie mogłam zrozumieć, dlaczego siostra nie wspierała mnie. A mimo że miałam jej wiele do zarzucenia, wciąż powtarzałam sobie, że wdawanie się w konflikt żadnej z nas nie przyniesie nic dobrego. Może byłam tą nudną i waniliową siostrą, ale to właśnie oznaczało, że kierowałam się rozsądkiem. 
Cóż, dobrym powodem wyjazdu do Szkocji była możliwość zmiany otoczenia. Przekonałabym się na własnej skórze, jak wpłynęłoby to na kontakty z rodziną, szczególnie z Kamilą. 
Jednak nie tylko dlatego coraz poważniej rozważałam wyjazd, nawet krótki, choćby na kilka miesięcy. Potrzebowałam odmiany, potrzebowałam spojrzeć na niektóre sprawy z dystansem. Przede wszystkim spojrzeć z dystansem na siebie. Pomogłoby oddzielenie się od wszystkiego morzem – niby Wielka Brytania była w Europie, ale pod pewnym względem w ogóle nie była. Tak jak mnie niby zadowalało własne życie, a wystarczyła jedna rozmowa z Lywisem Woodwardem, abym zmieniła zdanie. I zanim cokolwiek zdążyłam zrobić, już pożałowałam, że nie zgodziłam się w pierwszej sekundzie. 
To, czego żałowałam, uświadomiło mi, czego naprawdę pragnęłam. 
Ewelina nie wracała. Ciekawska kobieta gdzieś zniknęła, a na jej miejscu pojawił się mężczyzna ze skórzaną teczką. Rozejrzałam się za kawiarnią, bo chciałam napić się czegoś ciepłego, póki nie musiałam gnać do bramki. Obiecywałam sobie, że herbata będzie odpowiednia, ale wiedziałam, że skończy się na kawie. Gdyby samolot z Kopenhagi do Wrocławia spadł i się rozbił (co w zasadzie rozwiązałoby moje rozterki), ostatnią miłą rzeczą w moim życiu musiała być kawa. 

*

Ewelina dotrzymała słowa i puściła mnie prosto z lotniska do domu. Próbowałam tłumaczyć, że powinna mi te dodatkowe godziny ściągnąć z nadgodzin, ale ona pobłażliwie machnęła ręką i stwierdziła, że wszystko załatwi. Mnie pozostawało więc uporać się z domowymi obowiązkami. 
Pierwszy raz od dawna zrobiłam zakupy w tygodniu, kiedy na zewnątrz było widno. Czułam się dziwnie, jakbym była w nieodpowiednim miejscu – zazwyczaj o tej porze siedziałam w biurze. Zima dawała się we znaki, dłużyła się, zresztą po dość łagodnym grudniu w styczniu temperatura częściej spadała poniżej zera stopni. Zastanawiałam się, jaką pogodą mogła cieszyć się Kamila w Lizbonie – na pewno nie narzekała na mrozy.
Około piętnastej wpadłam do mieszkania z dwoma wypchanymi płóciennymi torbami, wtedy już krążyłam myślami wokół pogody w Szkocji. Rozpakowując zakupy, nie mogłam wybić sobie Edynburga z głowy. Jasne, że chciałam jechać, oczywiście, że postanowiłam próbować. I na pewno nie na złość Ewelinie albo aby coś udowodnić siostrze czy mamie – tylko dla siebie. 
Nie wiedziałam jednak, od czego zacząć.
Zaczęłam więc od herbaty. 
Położyłam laptopa na kuchennym blacie, uprzednio upewniając się, że starłam wszystkie okruszki. Włączyłam Outlooka nie tylko, aby sprawdzić pocztę, ale by znaleźć korespondencję od Harriett Blunt. Wyszukało kilka starych maili. Pobieżnie przejrzałam treść, większość korespondencji została wymieniona między Harriett a Eweliną, ja byłam tylko dołączona do wiadomości. Chwyciłam kubek z herbatą, był cholernie gorący, więc z przekleństwem na ustach natychmiast go odłożyłam. Przyjrzałam się stopce w mailach Harriett: nazwisko, stanowisko, numer telefonu i nic więcej – standardowo. Nie sądziłam, aby Harriett zdążyła wrócić z Londynu, a nie podejrzewałam, aby podany numer był na komórkę. 
Zrobię to w poniedziałek, pomyślałam, zamykając laptopa. 
Odruchowo znów chwyciłam kubek, ponownie o mało się nie parząc – akcja z namierzeniem Harriett trwała zbyt krótko, więc herbata wystarczająco nie ostygła. Musiałam poczekać – zarówno na odpowiednią temperaturę herbaty, jak i na telefon do Harriett Blunt. 
Otworzyłam lodówkę. Mimo że kilka minut wcześniej ją zapełniłam, wpatrywałam się we wszystkie produkty bez pomysłu, co przyrządzić na obiad. Uznałam zatem, że nadszedł odpowiedni czas na strzepnięcie okruszków po krakersach z pościeli, bo im dłużej się zwleka, tym trudniej się później za coś zabrać. Przystanęłam w półkroku między kuchnią a sypialnią i sterczałam tak dobre pół minuty, nie potrafiąc zdecydować, co robić. Moją głową zawładnęła paraliżująca pustka. 
– Kurwa – mruknęłam pod nosem, cofając się do kuchni. – Nie mogę tak tego zostawić. I nie mogę mówić sama do siebie – prychnęłam.
Odpaliłam ponownie laptopa, weszłam na stronę naszej firmy i sprawdziłam, czy można znaleźć lepszy namiar. Aktualny numer był dokładnie taki sam jak w starym mailu, sam adres również, więc gdyby rozmowa nie wypaliła, mogłam do Harriett napisać – nie musiała sprawdzać poczty przed weekendem, ale w poniedziałek z samego rana widziałaby wiadomość ode mnie.
Wpisałam numer i wybrałam połączenie. Z drżącymi rękoma i z szaleńczo rozpędzonym sercem ta chwila, kiedy czekałam na połączenie, trwała dla mnie wieczność. Minęły trzy, może cztery sygnały, kiedy wreszcie odebrano. 
– Dzień dobry, Woodward&Willson. Przy telefonie Ewan, w czym mogę pomóc?
Wyraźny szkocki akcent nie przeszkodził mi w zrozumieniu, bo mężczyzna mówił powoli i wyraźnie. Mimo to zawahałam się, słysząc jego głęboki, nieco zachrypnięty głos. Po drugiej stronie siedział człowiek, który czekał, aż ja wyartykułuję swoje potrzeby, a mnie zatkało na dobre trzy sekundy. 
– Dzień dobry – przywitałam się. Zdawałam sobie sprawę, że już po dwóch słowach mój rozmówca mógł się zorientować, jak bardzo byłam zdenerwowana. – Nazywam się Diana Dobrowolska, dzwonię z Wrocławia, z Polski.
– O, witam! – rzucił przyjaźnie. – Jak leci, Di-a-na?
Powstrzymałam westchnięcie. Musiałam liczyć się z tym, że Brytyjczycy nie wymówią mojego imienia w sposób, w jaki powinni. Albo w taki, jakiego ja oczekiwałam. Wzięłam głęboki wdech i w myślach przeklęłam siostrę. 
– Po prostu mów Dee. Jak DeeDee. A ja mam się dobrze, dziękuję. A ty?
– Ja również, dziękuję, Dee.
– Zastanawiam się… – Odchrząknęłam. Och, może powinnam na początek zapytać o pogodę w Edynburgu, dostałabym informację z pierwszej ręki. – Zastanawiam się, czy mógłbyś mi pomóc. Chciałabym porozmawiać z Harriett Blunt. Czy istnieje taka możliwość?
Prawdopodobnie nigdy wcześniej nie byłam tak grzeczna w trakcie rozmowy, a śmiałam podejrzewać, że mimo to przydałoby się więcej uprzejmości. 
– Obawiam się, że nie w tej chwili. Harriett jeszcze nie wróciła z Londynu.
– Rozumiem – odparłam. Przez moment myślałam, aby się pożegnać i próbować kontaktu mailowego z Harriett. Skoro jednak zdecydowałam się na telefon, uznałam, że może uda się wskórać coś więcej. – Widziałam się z Harriett wczoraj, ale w międzyczasie pojawiła się pewna kwestia, którą powinnam z nią omówić.
– Daj mi pomyśleć, jesteś kierowniczką, prawda? To ty zarządzasz oddziałem w Polsce? – Ewan zapytał bardzo grzecznie, być może myśląc, że nie miał do czynienia z szeregowym pracownikiem. 
– Nie, to nie ja – odparłam. – Jestem normalną, przeciętną… Och, nie, nie jestem kierowniczką. I prawda jest taka, że to Lywis Woodward prosił, abym kontaktowała się bezpośrednio z Harriett.
Cisza.
Poczułam się nieswojo. 
– Lywis Woodward? Naprawdę? – powiedział Ewan z naciskiem, po czym odchrząknął. – Zgaduję więc, że to coś pilnego. Ale wciąż nie jestem pewien, czy jestem w stanie ci pomóc, Dee. Nie rozwiązuję spraw Woodwarda. 
– Nie, skądże, to nic pilnego, Ewan – zaprzeczyłam. Nie podobało mi się to, co słyszałam w jego głosie, żałowałam, że wspomniałam o Lywisie. – Pan Woodward kazał kontaktować się z Harriett w sprawie pracy – dodałam szybko, licząc, że ta informacja mi pomoże. 
– W Edynburgu? – dopytał. – Chcesz z nami pracować, Dee? – Chyba usłyszałam nutę zainteresowania w głosie Ewana, chociaż jeszcze przed momentem próbował się zdystansować. 
– Tak mi się wydaje – odpowiedziałam niepewnie. – To była spontaniczna propozycja, więc nie znam żadnych konkretów. Dlatego myślę, że powinnam porozmawiać z Harriett. Bardzo przepraszam, powinnam wziąć pod uwagę, że nie wróciła jeszcze z Londynu. Poza tym jest piątkowe popołudnie. 
– Nie przepraszaj – poprosił łagodnie. – Jest dopiero pora lunchu.
– Pora lunchu – powtórzyłam bezmyślnie. – Tak, zgadza się. Może mógłbyś przynajmniej przekazać mój numer telefonu, byłabym bardzo wdzięczna.
– Doskonały pomysł! 
Przeliterowałam imię i nazwisko, wydawało mi się, że Ewanowi niemałą frajdę sprawiały próby wypowiedzenia ich poprawnie po polsku. Podyktowałam też numer i już chciałam się żegnać, ale Ewan ożywił się znowu.
– Możesz zaczekać chwilę, Dee? Możliwe, że mogę ci jakoś pomóc.
Nawet nie zdążyłam odpowiedzieć, a słuchawce nastąpiła cisza. Prawdopodobnie zakrył ją dłonią, aby nie dochodziły do mnie żadne dźwięki. Czekałam pół minuty, może odrobinę dłużej, kiedy usłyszałam szumy i szmery, a słuchawkę musiała przejąć inna osoba. Później nastąpiło coś, czego naprawdę się nie spodziewałam. 
– Dzień dobry, mówi Patryk Wierzbicki – powiedział po polsku. Myślałam, że się przesłyszałam, więc dopiero po chwili dotarło do mnie, że to mój ojczysty język. – Pani Diana Dobrowolska, tak?
– Yyy… tak – jęknęłam.
Pewnie powinnam coś powiedzieć, ale zupełnie mnie zaskoczył i nie potrafiłam wyrzucić z siebie nic sensownego. Może to odpowiedni moment, aby wreszcie zapytać o edynburską aurę? Podejrzewałam, że Patryk Wierzbicki nie zastanawiał się, jaka była pogoda we Wrocławiu, chociaż wciąż uparcie milczał. 
– Może mi pan powiedzieć… – odezwałam się niepewnie. 
– Woodward złożył pani propozycję pracy w Edynburgu? – zapytał, przerywając mi. Ewan przekazał mu tę informację, wszystko się zgadzało. Mój angielski był na tyle komunikatywny, że potrafiłam przekazać jasną informację. Uff, to zawsze coś. – Dlaczego chciałaby pani u nas pracować? – Nie brzmiał zbyt przyjemnie. 
– Chciałabym porozmawiać na ten temat z Harriett – odparłam w podobnym tonie.
– Harriett zadałaby dokładnie takie samo pytanie – odpowiedział. – Miejmy już to z głowy.
Westchnęłam, poniewczasie orientując się, że przecież to usłyszał. 
– Dobrze, więc… – mruknęłam. – Prawda jest taka, że nie miałam czasu na zastanowienie się, bo propozycja padła wczoraj. W Londynie – dodałam, jakby to coś zmieniało. – Wyjazd do siostrzanego oddziału wydaje się na tyle atrakcyjnym doświadczeniem, że warto z niego skorzystać, choćbym miała wsiąść do samolotu jutro. 
Cisza.
Rany, moja odpowiedź mogłaby paść w trakcie każdej niezręcznej rozmowy kwalifikacyjnej. Z drugiej strony była przecież uwarunkowana zadanym pytaniem… 
– Na jak długo miałaby pani przyjechać? – odezwał się wreszcie. 
– Nie wiem. Propozycja chyba dotyczy kilku miesięcy…
– Chyba? – zdziwił się.
– Proszę pana, to nie zależy ode mnie, tylko od was – wytknęłam mu. – Zresztą pan Woodward nie podał szczegółów.
Nie poczułam się lepiej, zrzucając winę na Lywisa. Dopiero w tamtym momencie uświadomiłam sobie, że jak ostatnia idiotka całkiem spontanicznie zadzwoniłam z pytaniem o pracę. Mogłam przewidzieć, jakie pytania padną albo co najmniej wyszukać coś w internecie. Nie zrobiłam nawet żadnych cholernych notatek! Może by to nie pomogło, ale nie byłabym na siebie wściekła. 
– Mieszkała pani może kiedyś zagranicą?
– Nie. Ale co to ma do rzeczy? 
– Ma pani jakichś znajomych w Edynburgu?
– Nie, proszę pana, nie mam.
– Zdaje sobie pani sprawę, jak może być pani trudno? Począwszy od znalezienia mieszkania, kosztów utrzymania w tym mieście, a skończywszy na tak błahej sprawie, jaką jest szkocki akcent?
– Próbuje mnie pan zniechęcić? 
– Próbuję się dowiedzieć, jak bardzo pani zależy, aby tu przylecieć.
– To byłoby dziwne, gdybyście zaoferowali mi pracę za pensję, która pozwala jedynie na spanie pod mostem, prawda? – zapytałam, nieco rozgoryczona. 
– To słuszna uwaga – odparł, zupełnie bez wyrazu. Co to niby miało znaczyć?! – Pani Diano, będę z panią szczery. Potrzebujemy osób, którym zależy na pracy. Nie potrzebujemy takich, które chcą przylecieć na kilkumiesięczne wakacje do Szkocji, bo Woodward tak spontanicznie zdecydował. 
– Gdybym chciała wybrać się na wakacje, zadzwoniłabym do Itaki – prychnęłam. 
Zaśmiał się. Mnie nie było zupełnie do śmiechu, ba, miałam ochotę polecieć do Edynburga, aby skopać mu tyłek. Znalazł się ku temu jeszcze jeden doskonały powód, bo zaraz potem usłyszałam, jak powiedział po angielsku:
– Twarda z niej sztuka.
– Prze… przepraszam? – jęknęłam nieprzyjemnie. – Co to ma niby znaczyć? Jako rekruter nie powinien pan sobie pozwalać na takie zachowanie!
– Pani Diano, ja nie jestem rekruterem, chyba nie do końca się zrozumieliśmy – odparł, mówiąc już po polsku. Aż dziwne, że oboje używaliśmy tego samego języka. Zdziwiłam się, kiedy jego głos trochę złagodniał. – Może powinniśmy porozmawiać w inny sposób.
– Owszem – wtrąciłam. – Bo nie wiem, dlaczego robi pan sobie ze mnie żarty! 
– Nie robię sobie żadnych żartów – odpowiedział lekko. Zdumiewało mnie jego zachowanie, po prostu uznał, że nie zrobił nic złego. – To, że powinienem być łagodniejszy, nie oznacza wcale, że nie powinna pani rozważyć moich uwag. Zapewniam, że Harriett zapytałaby dokładnie o to samo. Może z wyjątkiem kosztów utrzymania, ale to ona zadecyduje, ile pani zapłacić.
– Więc dowiedziałam się dziś tyle, że po prostu powinnam porozmawiać z Harriett, a nie z panem, panie Patryku – skwitowałam bezlitośnie, licząc, że zbliżamy się do końca. – Ani nawet z pana kolegą. 
– Ewan najwidoczniej uznał, że skoro byłem pod ręką, powinienem z panią porozmawiać – próbował go wytłumaczyć. Ten niezmącony emocjami ton był cholernie denerwujący. 
– Uhm – mruknęłam nieprzyjemnie. – Nie wiem, dlaczego tak uznał, skoro okazał się pan mało pomocny.
– Bo mówię po polsku? Nie wiem, cokolwiek – odpowiedział, znów ignorując moją uszczypliwą uwagę. – A może dlatego, że pracowałem we Wrocławiu. 
– Pracował pan we Wrocławiu? – zapytałam piskliwie, nagle zapominając, że wcale nie chciałam tego ciągnąć. – Kiedy? Dlaczego nigdy o panu nie słyszałam? 
– Nie wiem – odparł zrezygnowany. Równie dobrze to mogła być moja wina, że nie znałam wszystkich pracowników W&W. – Mnie już dawno doszły słuchy, że Ewelina zatrudniła panią już po moim wyjeździe. Może się obraziła, to bardzo w jej stylu – zażartował, nieświadomie dodając kolejny kawałek układanki. 
– No jasne – prychnęłam. – Ewelina jest obrażona na Harriett przez faceta. Klasyk! Rany, a teraz mnie będzie robić wyrzuty, bo jestem taka niezastąpiona i przecież chciała mi dać awans. – Wzięłam głęboki oddech. – No, dobrze – zawahałam się – zdecydowanie zboczyłam z tematu. Nie powinnam dzielić się tą dygresją.
– Możliwe, że nie powinna pani tego mówić – odparł, mówiąc tak tajemniczo, że znów trudno było odgadnąć, co tak naprawdę pomyślał. Cóż, właśnie powiedziałam, że był przyczyną sporu dwóch kobiet, może to podbudowało jego cholerne ego. 
– Pozwoli pan jednak, że zapytam. – Odchrząknęłam. – Więc przeniósł się pan z Wrocławia do Szkocji, dobrze rozumiem?
– Tak. 
– A mieszkał pan wcześniej zagranicą? Miał pan przyjaciół w Szkocji?
Patryk Wierzbicki się zaśmiał. Tym razem naprawdę szczerze. Ekran laptopa przygasł, więc na czarnej błyszczącej tafli dostrzegłam swoje odbicie – zauważyłam uśmiech, który mimowolnie pojawił się na ustach. W następnym momencie się skrzywiłam, nie był to przecież najlepszy żart. 
– Pani Diano – zaczął Wierzbicki, próbując powstrzymać rozbawienie – Harriett skontaktuje się z panią w poniedziałek… 
– W poniedziałek? W ten najbliższy poniedziałek? – przerwałam mu, zaskoczona. – To… szybko. Znaczy… Lywis powiedział, że mam się zdecydować do końca stycznia i…
– I co? Więc z początkiem lutego chciałaby pani zacząć? – zapytał nieco pobłażliwie. 
Wzięłam głęboki wdech. Nie to dokładnie miałam na myśli, ale zamiast się z nim spierać, odparłam:
– Tak.
– Przekażę. Jeśli to wszystko, to…
– To wszystko, panie Patryku – wtrąciłam się. – Do widzenia.
Nie zaczekałam, aż Wierzbicki się pożegna, tak szybko się rozłączyłam. Zacisnęłam powieki, bo przecież mógł coś jeszcze przekazać, a ja mu na sam koniec przerwałam. Poza tym cała ta rozmowa mogła się okazać jednym wielkim żartem. 
No i… początek lutego? Czy to miało jakieś znaczenie? Czy to pierwszy lepszy termin, rzucony w eter, ochłap, którym miałam się zadowolić? Mimo tej niepewności w mojej głowie pojawiło się natychmiast tysiąc spraw, które powinnam załatwić przed wyjazdem. Co z pracą we Wrocławiu? Znajomymi? Z mieszkaniem i moimi rzeczami? Jak wiele mogłabym zabrać ze sobą do Szkocji? 
Boże, Dee, jakim wyjazdem? Przecież nic jeszcze nie wiesz! – usłyszałam w mojej głowie złośliwy głos mojej siostry. 
Herbata zdążyła ostygnąć. Wpatrywałam się w swoje odbicie na czarnym ekranie i wsłuchiwałam się we własne siorbanie. Po chwili uznałam, że powstrzymanie się do poniedziałku z paniką, to dobry pomysł. Skoro jednak siedziałam przed laptopem, mogłam już zrobić trzy rzeczy: zapłacić za prąd, umówić się do fryzjera i oczywiście wyszukać, kim był Patryk Wierzbicki. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za komentarz!

Jeśli nie chcesz się logować lub po prostu nie posiadasz konta, użyj opcji Nazwa/adres URL