3. Ostateczna decyzja

niedziela, 12 kwietnia 2020

Poniedziałek do pewnego momentu był do bólu normalny. Pochłonął mnie, rzucając sprawy do nadgonienia po trzech dniach nieobecności w biurze. I po weekendzie. Przywykłam, że w piątek załatwienie czegokolwiek graniczyło z cudem, natomiast na początku każdego tygodnia rozpoczynał się armagedon, który, na szczęście lub nie, z każdym kolejnym dniem przygasał. 
Ach, bo weekendy nie były po to, aby martwić się pracą. Ani po to, by zastanawiać się, co powiedzieć Harriett Blunt, kiedy zadzwoni, prawda?
Skupiłam się na pracy, moi współpracownicy również, co nie oznaczało, że wokół panowała cisza – ciągle dzwoniły telefony i było włączone radio. Żadna z trzech osób, z którymi dzieliłam biuro, nie miała nic przeciwko stacji z popularną papką zamiast muzyki. Ja również nie. Piosenki leciały w tle, czasem ktoś robił głośniej w czasie serwisu informacyjnego. To zazwyczaj było pretekstem naszych rozmów – raczej rzadko rozmawialiśmy o nas samych. Nie kolegowaliśmy się. 
Monia i Iza pracowały tutaj najkrócej. Ta pierwsza niedawno skończyła studia i została w W&W po stażu. Odkąd dostała tę pracę, chciała jak najszybciej wyprowadzić się od rodziców, by zamieszkać z chłopakiem. Była o niego chorobliwie zazdrosna – wnioskowałam to po rozmowach telefonicznych, które zdarzało jej się prowadzić w czasie pracy. Czasami do toalety wychodziła pogodna dziewczyna, a wracała obrażona księżniczka. Chyba każdy to zauważał, ale nikt nigdy nie komentował. 
Kiedyś, jeszcze na studiach, zachowywałam się podobnie jak Monia – chochlik przyciskał guzik, który włączał kłótnię o najmniejszą pierdołę. Wcześniej sądziłam, że nie byłam tego typu osobą, ale patrząc na nastroje Moni, zdałam sobie sprawę, że i ja czasami przesadzałam. Chciałam wierzyć, że część zachowań przechodzi z wiekiem i doświadczeniem, ale od ponad trzech lat nie miałam okazji tego sprawdzić – mój ostatni związek zakończył się wraz z wyjazdem z Warszawy, czyli ponad trzy lata temu. 
Iza natomiast jeszcze studiowała, zaocznie. Była bezczelnie młoda i czasem mówiąc o sprawach, o których ja nie miałam pojęcia, sprawiała, że ja czułam się staro. Bywała roztrzepana, niemniej dobrze sobie radziła. Lubiłam w niej, że potrafiła prosić o pomoc – mnie zawsze przychodziło to z trudem, nie chciałam, aby ktoś myślał, że sobie nie radzę. Iza pewnie nie była świadoma, że podczas wdrażania we wszystkie firmowe procedury, ja również mogłam się od niej czegoś nauczyć. 
Jedynym mężczyzną w biurze był Miłosz. Znałam go najdłużej – Ewelina przyjęła go do pracy cztery miesiące po mnie. Mimo to wiedziałam o Miłoszu bardzo niewiele. Może był bardzo nieśmiały, a może miał tak bardzo wyrąbane – nie potrafiłam odgadnąć. Nie przyjmował zaproszeń na drinka po pracy, uciekał z firmowych wigilii. Od czasu do czasu z niezadowoleniem kręcił głową w trakcie słuchania newsów i były to jedyne momenty, kiedy pokazywał emocje. 
Oprócz naszej czwórki we wrocławskim oddziale pracowało jeszcze kilka osób. Wydawało się, że byli tu od zawsze, a co najmniej od sześciu lat, bo wtedy Woodward zaczął działać na polskim rynku. Nie wszyscy przejmowali się zdobywaniem kolejnych szczebli – zależało im po prostu na stałej pracy. Inni natomiast, szczególnie ci młodsi, nie zagrzewali miejsca na dłużej – pracowali rok i odchodzili. Sama się kiedyś zastanawiałam nad takim rozwiązaniem, zanim Ewelina zmieniła podejście. Najwidoczniej jednak średnio raz na rok zmieniał się jej światopogląd. Teraz również nastąpił ten moment, tym samym mój limit cierpliwości się wyczerpał. 
Rozdzwoniła się moja komórka. Lekko się wzdrygnęłam. Rzadko ktoś do mnie dzwonił w godzinach pracy, częściej dostawałam SMS-y od mamy. Z monitora przeniosłam wzrok na telefon. Plus czterdzieści cztery – numer z Wielkiej Brytanii. O rany, to działo się naprawdę. Szybko rozejrzałam się po biurze – została tylko Iza.
– Gdzie podziała się reszta? – rzuciłam, lekko zdziwiona. 
– Eee… chyba poszli coś zjeść – jęknęła. 
Dochodziła czternasta, więc miało to sens. Ja nawet nie odczuwałam głodu – musiałam zagłuszyć go ostatnią kawą. Chwyciłam komórkę i odebrałam, zanim połączenie samo się zerwało. 
– Tak, słucham? – powiedziałam po angielsku. Zaciekawiona Iza popatrzyła na mnie, ja wzruszyłam ramionami. 
– Diana? Cześć, tu Harriett.
– Cześć, jak się masz? – zagadałam, jak to brytyjska kultura nakazywała.
– Dzięki, bardzo dobrze, ale Londyn był paskudny – zaśmiała się. Harriett starała się mówić powoli i wyraźnie, słusznie spodziewając się, że mogłabym mieć problem ze zrozumieniem jej akcentu. – Słyszałam, że czekasz na mój telefon. Przepraszam, że nie mogłam z tobą porozmawiać w piątek, ale wracałam z Londynu wieczorem.
– Nie przepraszaj, powinnam się domyślić. Ja rozmawiałam z… Ewanem – odpowiedziałam słabo. 
– Tak – zaśmiała się ponownie. – Przez chwilę myślał, że Lywis chce nasłać na nas jednego ze swoich ludzi. 
– Nie rozumiem…
– Nie przejmuj się tym, Dee. Och, mogę cię tak nazywać, prawda? – zapytała Harriett, ale nie czekała na odpowiedź. – My jesteśmy bardzo podejrzliwi, kiedy Lywis rzuca pomysłami. Powiedziałam już Ewanowi, że twój przyjazd to nic z tych rzeczy – starała się wyjaśnić. Być może rozumiałam, co miała na myśli. – Ale wiesz, Dee, że nie dlatego do ciebie dzwonię.
– Tak, wiem – odpowiedziałam z przejęciem, którego się nie spodziewałam.
– Pewnie jesteś teraz w pracy, więc postaram się nie zabrać dużo czasu. – Harriett nie brzmiała już tak beztrosko. W jednej chwili zamieniła się w konkretną kierowniczkę. 
– Jestem w biurze, ale mam chwilę – dodałam, aby nie czuła, że przeszkadza. Co prawda obawiałam się, że zaraz rozdzwoni się służbowy telefon albo, co gorsze, w biurze pojawi się Ewelina, ale chyba nie było dobrego czasu, aby porozmawiać z Harriett. 
– Po pierwsze: rozmawiałam z Patrickiem. 
Patrick. Jasne. 
– Powiedział, że jesteś zdecydowana, Dee. Oczywiście wolałam to potwierdzić osobiście.
– Jestem, jestem – odpowiedziałam niemal natychmiast. – Ale podczas rozmowy z nim, nie czułam, że wy jesteście przekonani, aby mnie zatrudnić. Albo może on nie był co do tego przekonany.
Wstałam z krzesła, z przejęcia zaczęłam odczuwać irracjonalny dyskomfort. Wystarczyły trzy kroki, aby znaleźć się przy najbliższym oknie. Iza, którą na moment przestałam interesować, znów na mnie zerknęła. Cóż, na pewno usłyszała słowo klucz, to wzbudziło w niej ciekawość. 
– Patrick nie podzielił się ze mną szczegółami rozmowy, Dee, przekazał tylko najistotniejsze informacje. Wypytywał cię o umiejętności, doświadczenie? Czy to jest coś, czym się teraz martwisz?
– Nie, nie o to mnie pytał – odparłam słabo, odnosząc wrażenie, że Harriett planowała prowadzić tę rozmowę inaczej, bardziej konkretnie. – Jest to jednak coś, czym zaczynam się coraz bardziej przejmować. 
– Ale nie powinnaś! – wtrąciła, wzdychając lekko. Kolejne słowa wypowiadała już szybciej i musiałam się skupić, by dobrze ją zrozumieć. – Dee, uwierz mi, nie jesteś dla nas anonimowa, naprawdę. I fakt, Lywis jest szalonym człowiekiem, ale nie zaproponowałby nikomu posady, mając wątpliwości dotyczące kompetencji. Z pewnością również twoja szefowa nie zaproponowałaby awansu, gdyby nie była co do tego przekonana. 
To zgadzało się z tym, co powiedziała mi Ewelina w samolocie. Oraz Woodward przy kolacji. Mnie natomiast trudno było uwierzyć, że byłam w czymś dobra. Starałam się wykonywać pracę, najlepiej jak potrafiłam, ale nigdy nie pomyślałam, że dawałam W&W od siebie coś więcej. Pierwszą pochwałę dostałam w ostatni piątek, w dodatku po tym, gdy okazało się, że Ignaszak mogła mnie stracić. Brakowało podstaw, by budować pewność siebie. 
– Dee – usłyszałam Harriett, tym razem jej głos był pełen łagodności – jeśli masz rozsądny powód, nie zmuszę cię do przyjazdu. Natomiast jeśli jest to brak wiary w siebie, będę naciskać. Nie tylko dlatego, że będę potrzebowała nowego pracownika i wolałabym zatrudnić kogoś z pewnym doświadczeniem – zaśmiała się. – Będę naciskać, bo nie znoszę, kiedy ludzie zaniżają swoją wartość – powiedziała z emfazą. Z trudem przełknęłam ślinę, Harriett dotknęła czułej struny. – Wiem, że na początku może być trudno, ale niech to nie zaważy o twojej decyzji. Obiecuję, że zrobię wszystko, abyś czuła się u nas dobrze. Mam wokół siebie wspaniałych ludzi, którzy na pewno pomogą.
Starałam się zebrać myśli, gdy Harriett na chwilę przestała mówić. Powinnam coś dodać, ale nie chciałam dzielić się nowo zrodzonym spostrzeżeniem, że każdy szczegół, rodził kolejną wątpliwość.
Na przystanku zatrzymał się tramwaj. Kilka osób wysiadło, więcej wsiadło. Samochód firmy kurierskiej zatrzymał się pod kamienicą naprzeciwko. Przechodnie nie byli świadomi, że przyglądam się im z okna na drugim piętrze. Nikogo nie obchodziło, że podejmowałam jedną z ważniejszych decyzji. Nic dziwnego – powinnam zadecydować samodzielnie, nie oglądając się na innych. 
– Może przejdę do rzeczy, dobrze? – odezwała się znowu Harriett. Chyba obie czekałyśmy na ten moment. – Niemożliwe, że tak bardzo zgubiłam się po drodze. Chociaż to było potrzebne, prawda?
– Bardzo – przyznałam. 
– Twój adres e-mail jest aktualny, prawda? Dostaniesz od nas propozycję umowy. To bardzo standardowe warunki. Niestety nie mogę zagwarantować stawki, jaką proponują w Londynie, ale uwierz, że na Edynburg będzie to wystarczające. Cała reszta zależy od Eve i od tego, na jak długo będzie chciała cię zatrzymać.
Wspomnienie o szefowej przypomniało mi o jej istnieniu. Ewelina miała prawo wtrącić swoje trzy grosze i zastanawiałam się, czy zechce sprawiać problemy. Scenariusz zakładający natychmiastową ucieczkę był przecież tym najbardziej optymistycznym, tymczasem zamiast na początku lutego, mogłam w Edynburgu wylądować dopiero w marcu – po miesięcznym okresie wypowiedzenia.
– Zanim porozmawiam z Eweliną, chciałabym poznać wszystkie szczegóły – poinformowałam. Nie brzmiałam entuzjastycznie, cóż, perspektywa dogadywania się z Ignaszak nie wzbudzała we mnie radości. 
– Oczywiście – przytaknęła Harriett. – Również chciałabym z nią porozmawiać. 
W następnej chwili rozdzwonił się telefon na biurku Miłosza. Wzdrygnęłam się i odwróciłam od okna. Dźwięk dotarł do Harriett. 
– To miała być szybka rozmowa – zauważyła. – Proszę, Dee, poczekaj na maila, teraz to ja przejmuję pałeczkę.
– Odchodzisz z pracy? – odezwała się Iza, kiedy już oddaliłam komórkę od twarzy. Znowu się wzdrygnęłam, bo z przejęcia niemal zapomniałam o jej obecności w biurze. – Dostałaś pracę w jakiejś zagranicznej firmie? – Iza bardziej stwierdziła, niż zapytała. 
– Jeszcze nie – odpowiedziałam, siadając ponownie przy biurku. To zabawne, jak ślizgałam się między pytaniami. Prędzej czy później każdy by się dowiedział, ale póki nic nie było stuprocentowo pewne, wolałam nie mówić zbyt wiele. – Omawiam warunki.
– Jakaś dobra firma?
– To nasza firma – odpowiedziałam sceptycznie. – Inny oddział.
– Szkoda – mruknęła Iza. Zmarszczyłam czoło, przyglądając się dziewczynie.
– Szkoda, że… co?
– No, szkoda, że odchodzisz – odparła trochę beztrosko. Lekko zrzedła mi mina. – Gdyby nie ty nadal bym nie wiedziała, jak powinnam zalogować się do systemu. I pomagasz mi, więc szkoda, że odchodzisz. 
– Przesadzasz – powiedziałam z westchnieniem. – Po prostu ktoś musiał cię wdrożyć, żebyś jak najszybciej mogła zacząć pracować. I żeby była z ciebie jakaś korzyść. Akurat padło na mnie. – Wzruszyłam ramionami. 
– Tak, bo ty ogarniasz, co się dzieje. 
Nie zdążyłam nic odpowiedzieć, bo do naszego biura wpadła Ewelina. Iza natychmiast spojrzała na ekran komputera, zupełnie jakby przez ostatnie kilka minut nie działo się nic nadzwyczajnego i wcale nie przysłuchiwała się mojej rozmowie. 
– Możemy porozmawiać? – zapytałam szefowej.
– To coś pilnego? Poradzisz z tym sobie sama? – Nie potrafiłam ocenić, czy rezygnacja z pracy to pilna sprawa, więc niepewnie skinęłam głową. – Więc możemy pogadać trochę później, Diana – odpowiedziała, po czym zwróciła się do Izy. Uznałam, że to nawet lepiej, skoro jeszcze nie znałam konkretów. 
Po jakiejś godzinie od rozmowy w mojej skrzynce wylądował mail od Harriett. Ja w międzyczasie zdążyłam coś zjeść i wrócić do swoich obowiązków. Obawiając się, że ktoś może mi się przyglądać, rozejrzałam się po biurze – wszyscy jednak byli czymś zajęci i nawet nie zauważyli przejęcia, malującego się na mojej twarzy. 
Już od samego początku, zanim zerknęłam na treść i załącznik, zostałam zaskoczona: oczywiście byłam głównym adresatem wiadomości, ale kopie zostały wysłane również do Ignaszak i Woodwarda. Harriett Blunt najwidoczniej się w tańcu nie pierdoliła. Z drugiej strony czy był sens ukrywać coś przed Eweliną i Lywisem? Załączone do wiadomości zostały również Rhian Adams Hill oraz Lorna Douglas, których nie kojarzyłam.
Harriett zgrabnie wszystko opisała, subtelnie dodając, że liczy na współpracę ze strony Eweliny w kwestii sprawnego przeniesienia mnie do edynburskiego oddziału. Drżały mi palce, kiedy klikałam w załącznik, a czytając, powoli zaczęły mieszać mi się literki. Ponownie rozejrzałam się po biurze. Nic się nie zmieniło, wszyscy mieli mnie zupełnie gdzieś, oczekując fajrantu. Radio nadal cicho sączyło piosenki, telefon Miłosza znów zadzwonił, a ten podniósł słuchawkę, zupełnie bezmyślnie wyrzucając z siebie formułkę. 
Nie doczytałam do końca propozycji umowy, kiedy dostałam kolejnego maila, tym razem od Rhian. Pomyślałam, że może pracuje ona w kadrach, a Harriett zapomniała o pewnej ważnej kwestii, na przykład, że absolutnie nie mogą mnie przyjąć. Skarciłam się za tę myśl, zauważając, że treść zaczyna się od „Cześć, Dee :)”. Natomiast osobą dołączoną do wiadomości był Patryk Wierzbicki. Rany, kim był ten facet? 
„Na prośbę Harriett wysyłam maila z informacjami, które mogą cię zainteresować przed przylotem do Szkocji. Niektóre sprawy będziesz mogła załatwić dopiero na miejscu. Przepraszam, że podane kwoty nie są dokładne, ale myślę, że wiele mogą wyjaśnić.”
Poniżej znajdowała się lista kosztów, łącznie z opłatami za zakwaterowanie, rachunkami czy przybliżonymi cenami za miesięczne wyżywienie. Nie spodziewałam się, że ktoś mógłby w ogóle o tym pomyśleć, dlatego ten mail zaskoczył mnie bardziej niż pierwszy. Zaczęłam na szybko liczyć; łączna kwota przerażała, szczególnie przeliczając ją na złotówki, dlatego ponownie zerknęłam do umowy – proponowane wynagrodzenie miało mi na wszystko wystarczyć. Odetchnęłam z lekką ulgą. 
Na końcu maila Rhian dodała, że w razie pytań ona oraz Patrick chętnie mi pomogą. Patrick, jasne – on na pewno miał sporo do powiedzenia. Chwilowo postanowiłam jednak posłużyć się wyszukiwarką i sprawdzić, czym były council tax oraz numer ubezpieczenia. Zagłębiałam temat, nie zauważając, jak wiele czasu mi to zajęło.
Ze skupienia wyrwał mnie dzwoniący telefon służbowy. Dość szybko odebrałam, spodziewając się, kto miał do mnie jakiś interes. 
– Możesz przyjść na chwilę? – zapytała Ewelina. Przytaknęłam, po czym odłożyłam słuchawkę i podreptałam do biura szefowej.
Siedziała za biurkiem, tylko czekając, aż znajdę się w zasięgu jej wzroku. Ze zdziwieniem odkryłam, że na jej twarzy nie malowały się żadne emocje. Nic, zupełnie nic. Trudno było więc zgadnąć, o czym Ewelina naprawdę myślała. I czy zamierzała się obrażać. 
– Myślałam, że porozmawiasz ze mną, zanim podejmiesz jakiekolwiek działania – powiedziała chłodno. Wiedziałam, do czego nawiązała. Miałam ochotę odpowiedzieć, że zbyła mnie swoim „później”, ale nie czepiałam się słówek. – Bardzo dobra propozycja swoją drogą. Trochę sobie zarobisz. – Ton Eweliny był neutralny, ale mimo wszystko poczułam się nieswojo, podobnie jak po otrzymaniu wątpliwych komplementów w samolocie. Skoro jednak przeczytałam maila od Rhian, więc mogłam odpowiedzieć:
– Koszty życia nie są takie same jak w Polsce. Brałabym pod uwagę więcej niż wyłącznie kwoty z umowy.
– Słuszna uwaga – zauważyła Ewelina z aprobatą. – Ale ja nie o tym – mówiąc to, uśmiechnęła się nieszczerze. Zdążyłam zwątpić, czego ona tak naprawdę ode mnie chciała. – Mamy już tę sytuację wyjaśnioną, więc chciałabym, abyś przed odejściem wdrożyła Monikę i Izabelę w swoje obowiązki. Na razie pewną część będę musiała sama przejąć, bo tych najważniejszych kwestii nie mogę powierzyć mniej doświadczonym pracownikom – dodała znacząco. Powtarzasz się, Ewelina, pomyślałam. – Opracujemy plan działania, aby przez następny miesiąc wszystko poszło bez większych uszczerbków dla firmy.
– Przez następny miesiąc? – zapytałam niepewnie.
– No właśnie – zaśmiała się Ewelina. – Właśnie dzwoniła do mnie Harriett i dogadałyśmy się, że tak będzie optymalnie. Chciałabym, abyś popracowała jeszcze do połowy lutego. Może – podkreśliła – w międzyczasie uda się kogoś znaleźć na twoje miejsce. 
Cóż, albo Lywis Woodward kogoś przyśle z Londynu. 
– Wiesz, że powinnaś zostać do końca lutego? – zapytała Ewelina. Skinęłam głową. – Wyjaśniłam to Harriett, ale ona uznała, że ty nie rezygnujesz z pracy, tylko zmieniasz miejsce. Niech tak więc będzie. Porozumienie stron – wyjaśniła mniej chętnie. – Wynegocjowałam z Harriett dodatkowe dwa tygodnie. Wszystkie dokumenty, papierologia, zajmiemy się tym najwcześniej jutro, dobrze? Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko takiemu rozwiązaniu umowy. 
– Nie – odparłam bez wyrazu.
Nie liczyłam, że Ewelina puści mnie już dziś, ale połowa lutego mimo wszystko brzmiała trochę jak odległa przyszłość. Z drugiej strony perspektywa wyjazdu spowodowała pojawienie się mnóstwa spraw, które wypadało zamknąć, więc dodatkowe dwa tygodnie mogły okazać się zbawienne. Oczywiście musiałam zdusić wszelki entuzjazm, póki nie miałam wszystkiego na papierze. 
– Pomyślę nad przekazaniem obowiązków Monice i Izie, ale pewnie będę miała w związku z tym jakieś pytania – powiedziałam jeszcze, nie chcąc wyjść na kompletnego gbura.
– Oczywiście – odparła Ignaszak. – Zawsze służę pomocą.
Nie przekonała mnie ta deklaracja.
Przytaknęłam i wycofałam się z biura, uznając, że rozmowa została zakończona. Ewelina zresztą co chwilę zerkała nerwowo na ekran komputera. Ja musiałam zostać w biurze jeszcze niecałą godzinę, ale przypuszczałam, że trudno będzie mi skupić się na obowiązkach. Miałam bowiem całkiem sporo do przemyślenia. Mogłam się przecież zastanawiać, jak najskuteczniej wdrożyć Monię i Izę. Albo czy znajdę mieszkanie do wynajęcia. Albo też czy ostatecznie będę chciała wrócić do Wrocławia do pracy. Skoro nie byłam Scarlett O’Harą, postanowiłam pomartwić się tym wszystkim już teraz. 

*

Późnym popołudniem zadzwoniła siostra. Odebrałam, nie mając oczekiwań do przebiegu rozmowy – cóż, od razu nastawiłam się negatywnie. Zwykle Kamila dawała znać, że chciałaby porozmawiać na Skypie, tak było i tym razem. 
– Nie pomylę się, twierdząc, że masz mi coś do powiedzenia – usłyszałam trochę niewyraźny, zniekształcony głos, gdy twarz Kamili pojawiła się na moim ekranie. Tło wskazywało, że usadowiła się na swoim łóżku, ja byłam w trakcie gotowania, więc kadr obejmował połowę kuchni. Zazwyczaj tak wyglądały nasze rozmowy. 
– Robisz spis moich życiowych porażek? – zapytałam nieprzyjemnie, zaglądając do garnka. Na kolację nie było nic specjalnego, zupę przygotowałam dzień wcześniej, miała wystarczyć na trzy dni. 
– Chyba nie wszystko poszło dziś po twojej myśli – próbowała odgadnąć Kamila. Tak naprawdę sama nie potrafiłam stwierdzić. Westchnęłam i spojrzałam na laptopa, jakbym chciała spojrzeć siostrze w oczy. 
– W zasadzie nie mam ochoty z tobą rozmawiać…
– Dlaczego!?
– …po tym, co nagadałaś mamie.
– Ach, o to chodzi! – Domyśliła się i lekceważąco machnęła ręką. Nie wierzyłam własnym uszom. Moje wątpliwości dotyczące intencji Kamili natychmiast się rozpierzchły, bo teraz dostałam jednoznaczny dowód. – Po prostu przedstawiłam jej swój punkt widzenia.
– Przedstawiłaś jej swój punkt widzenia? – powtórzyłam bezgłośnie. 
– No… tak, tak było. – Kamila zaśmiała się nerwowo. – Później po prostu nie zareagowałam, kiedy mama uznała, że koniecznie musisz przyjąć tę propozycję pracy. – Odłożyłam drewnianą łyżkę na blat, po czym oparłam obie dłonie o biodra. Kamila musiała zauważyć moją niezadowoloną minę. – Miałam dobre powody, aby to dla ciebie zrobić – dodała beztrosko. Nie usłyszałam ani krzty skruchy; na pewno nie przez zakłócenia połączenia, które zniekształcały głos. 
– Miałaś dobre powody, aby nią manipulować? – zapytałam.
– Wypraszam sobie – prychnęła znowu. – Nie doszło do żadnej manipulacji. Co to w ogóle za oskarżenie? – Wzdrygnęła się. – Boże, Dee, powiedziałam mamie, że powinnaś przyjąć tę posadę, mówiąc tak ogólnie, z wielu względów. Uwierz mi, że nic, co powiedziałam, nie było złośliwe. Okej – westchnęła – rozumiem, że ty możesz odbierać to inaczej, kumam. Ale kiedy mama nakręciła się pod koniec naszej rozmowy, nawet mnie to zaskoczyło. Ale uznałam, że to cię tylko zmobilizuje, aby działać. 
– Nie przekonuje mnie to tłumaczenie – odparłam z naciskiem. 
– Może cię przekona, kiedy mama zmieni zdanie – dodała Kamila już mniej poddenerwowanym tonem. – Może już zmieniła? – rzuciła w następnej chwili. – Nie zaczęła ci jeszcze wypominać, że powinnaś zostać w kraju?
– Może nadal jest pod wpływem twojego uroku – pozwoliłam sobie na uszczypliwą uwagę. Kamila zaśmiała się nieszczerze. Gdy zaczęłam ponownie mieszać w garnku, dodała złośliwie:
– Ehe, dobrze. Zobaczymy jeszcze, kto ma rację. – Nic nie odpowiedziałam, zupa była ważniejsza. Kamila westchnęła przeciągle. – Dobrze, a co z tą pracą? Jakieś wieści z frontu?
– Wieści z frontu?  To nawet dobre określenie – przyznałam. – Połowa lutego – odpowiedziałam lakonicznie, zerkając znowu na ekran laptopa. – Rozwiązanie umowy za porozumieniem stron. Miesiąc na wdrożenie dwóch dziewczyn w moje obowiązki. Obrażona szefowa. Niewiadoma za morzem.
Kamila nie odzywała się, ja też nie – nie chciałam przyznać, że, owszem, miałam coś jej do powiedzenia. Trwałyśmy chwilę w ciszy, czasem z głośniczka coś zaszumiało, a zupa zaczęła bulgotać. 
– No, proszę – odezwała się wreszcie, głos Kamili znów krył się za zakłóceniami. – Czyli szybko się ogarnęłaś. Zobaczysz, spodoba ci się, Edynburg to świetne miasto! 
– Jeszcze się nie ogarnęłam – wtrąciłam. Jej entuzjazm tylko bardziej mnie dobijał. – Na razie podjęłam decyzję, która zmusza mnie do podjęcia wielu działań. Teraz jest jeszcze więcej niewiadomych, nawet nie wiem, gdzie będę mieszkać.
– Mogłabym zapytać moich znajomych – zaproponowała Kamila.
Obawiałam się, że wyjdzie z taką propozycją. Pewnie najrozsądniej byłoby skorzystać z pomocy, gdyby nie dwa szczegóły. Po pierwsze przyjaciele Kamili mieszkali w Edynburgu w czasie studiów, czyli kilka lat temu. A po drugie – z mojego punktu widzenia istotniejsze – nie chciałam, aby siostra wtrącała się w przeprowadzkę. Po prostu nie czułabym się z tym dobrze. 
– Ktoś ze znajomych na pewno zna kogoś, kto mieszka jeszcze w Edi – kontynuowała. – Mój były już tam nie mieszka, ale akurat do niego nie chciałabym się odzywać – zaśmiała się. – Więc na jak długo tam lecisz? Kilka miesięcy? Na pewno ktoś ma jakiś pokój do wynajęcia. Interesuje cię konkretna dzielnica? Mogłabym naprawdę podpytać.
– Jeszcze tego nie rozkminiałam, Kamila – odparłam łagodnie, ale stanowczo. Odwróciłam się, by wyłączyć gaz pod garnkiem. – Ledwo się ogarnęłam po pracy, nawet jeszcze nie jadłam. A dopiero dziś poznałam pierwsze szczegóły. Na szybko tylko sprawdziłam, że siedziba firmy jest gdzieś w centrum, ale nawet nie pamiętam dokładnie… – próbowałam się tłumaczyć.
– Royal Mile? Macie biuro pod zamkiem? – powiedziała Kamila, nadal rozbawiona. – Może Princes Street? Wiem! Haymarket! Tam jest dużo biur! – zgadywała dalej.
– Okej, wiem, Kamila, że bywałaś wielokrotnie w Edynburgu, ale rzucając nazwami turystycznych miejscówek, nie pomagasz – odparłam chłodno. – Zapamiętałabym, gdyby „market” był w nazwie – dodałam łagodniej. – Rany, nie pamiętam ulicy, wydawało mi się, że niedaleko znajdował się jakiś duży park, duża połać zieleni.
– Dawno mnie w Edi nie było, ale duża połać zieleni – zrobiła cudzysłów w powietrzu – może znaczyć wszystko. Tam jest dużo zieleni.
– Dobrze wiedzieć – westchnęłam. – Może będzie gdzie uciec od miejskiego zgiełku.
– Dee, jak ty naprawdę mało wiesz. – Kamila zaczęła się śmiać i przez moment nie potrafiła wydusić z siebie słowa. – Wiesz co, może najpierw wyguglaj Edynburg, zanim tam polecisz. Możesz naprawdę się zdziwić. I sprawdź szkocki akcent, no nie wiem, na YouTube. Uwierz, że się przyda. Nie chcę cię straszyć, ale czasem naprawdę trudno Szkotów zrozumieć. Ja rozmawiałam naprawdę z wieloma ludźmi po angielsku, więc wiem, o czym mówię. Chociaż to Edi, więc wiesz.
Nie wiedziałam, ale skinęłam głową. 
– Może mogłabym kiedyś do ciebie przylecieć? – zapytała następnie, bardzo entuzjastycznie. – Fajnie będzie na chwilę wrócić na stare śmieci. Mogłabym ci pokazać moje ulubione miejscówki. Oczywiście, kiedy będzie już ciepło, bo teraz jest tam pewnie okropnie. Cóż, bywałam w Edi tylko latem… Musisz mi wierzyć, że miasto jest pełne rozrywek w czasie festiwalu. Pamiętam, jak raz poszliśmy na imprezę z jakąś trupą aktorską. Wypiliśmy wtedy zdecydowanie za dużo. To był bar na George Street, był tam kiedyś hotel. Albo bank. Mówię ci, wnętrze niesamowite. Drzwi do toalety były zepsute, nie dało się ich otworzyć od zewnątrz, więc jakaś Szkotka, zupełnie przypadkowa osoba, pokazywała nam, jak je otworzyć za pomocą noża. Na szczęście drzwi od środka się nie blokowały i nikt tam nie utknął… 
– Kamila. – Wyglądała na zdziwioną, kiedy jej przerwałam. Wzięłam głęboki oddech. – Słyszałam już historię o drzwiach otwieranych nożem. Poza tym chciałabym zjeść ciepłą zupę.
– Boże, Dee, ale z ciebie buzzkill. Masz okazję wyrwać się, zobaczyć coś nowego, a nie czuć w tobie ani krzty entuzjazmu – prychnęła. – Tylko mi nie mów na swoją obronę, że raz na jakiś czas odwiedzisz jakąś europejską stolicę, bo wyjazd do pracy nawet nie jest podobny do bycia turystą – dodała głosem pełnym pretensji.
– Brawo, trafiłaś w dziesiątkę, siostrzyczko – mruknęłam. – Odejmij od swoich przemyśleń tę złośliwość, a zauważysz, że dlatego, że nigdy nie mieszkałam zagranicą, trzęsę portkami na samą myśl o tym wyjeździe. Rany, może gdybym od razu miała lecieć do Lizbony, czułabym się lepiej, wiedząc, że poprowadzisz mnie za rączkę – uniosłam się, chociaż mówiłam szczerze. – Nie myślałam o tym wcześniej w ten sposób, ale to prawda. Jedyne, czemu mogę ufać, to zapewnieniu Harriett, że zawsze znajdę u niej wsparcie.
– Znasz tam kogokolwiek? – zapytała Kamila po dłuższej chwili. Już nie brzmiała na rozbawioną ani złośliwą, musiała zastanawiać się nad każdym słowem. Nie chciałam, aby siostra przepraszała, wolałam, żeby mnie zrozumiała. Skoro złagodniała, dostrzegła mój punkt widzenia. Przynajmniej na to liczyłam. 
– Oprócz Harriett nikogo osobiście. Znaczy, dostałam maila od Rhian… Rian… Rany, nawet nie wiem, jak wymówić jej imię – zorientowałam się i poczułam głupio. – Dostałam maila od… kobiety, z całą listą przydatnych info, kosztami życia, co będę musiała zrobić po przylocie do Szkocji. To miło z jej strony, nawet jeśli to zwykła uprzejmość.
– Brytyjczycy są bardzo uprzejmi – zauważyła Kamila. – Ale ja niestety nie mogłam liczyć na taki gest przed przeprowadzką do Londynu. 
– Powiedz mi – zawahałam się i wzięłam głęboki wdech. Zastanawiałam się, czy warto zapytać o kwestię, którą Kamila znała z autopsji. – Powiedz mi, jakie masz doświadczenia z pracą z Polakami?
– Nie wiem, chyba… normalne – odpowiedziała Kamila po chwili, wzruszając ramionami. – Pracowałam z wieloma osobami, co chwilę poznawałam kogoś nowego, więc trudno mi jednoznacznie ocenić. Zresztą to dość specyficzna branża – zauważyła. – Zamierzasz zbierać doświadczenia z pracą z rodakami? – szepnęła konspiracyjnie. Trochę zniekształciło jej głos, ale zrozumiałam.
Dlaczego to brzmiało jak coś złego? W odpowiedzi wygięłam usta w grymas. 
– U Woodwarda pracuje taki jeden typ. Myślałam o tym, w jakim stopniu wpisuje się w niepochlebny stereotyp – powiedziałam bardziej do siebie. – Ale to nic ważnego. Nie powinnam oceniać ludzi przed ich poznaniem, prawda?
– Skąd wiesz, że tam pracuje? – zainteresowała się Kamila. Przyznałam, że rozmawiałam z Patrykiem w piątek. Oszczędziłam szczegółów, ale to nie przeszkodziło dojść mojej siostrze do własnych wniosków. – Nie spodobał ci się, co? Stąd to pytanie o pracę z Polakami, bo jakiś typ zrobił na tobie złe pierwsze wrażenie. Ale wiesz co, Dee, przynajmniej przez następny miesiąc nie będziesz musiała się zastanawiać, jak wymówić jego imię i nazwisko.
– To nie było miłe – zauważyłam, ale Kamila chyba nie usłyszała, bo znowu zaczęła się śmiać.
– Kochana, zapomniałaś o swojej zupie – rzuciła beztrosko.
Kamila pożegnała się dość szybko, wiedząc, że i tak nie doczeka się riposty. Ja nie traciłam czasu na zastanawianie się nad odpowiedzią, bo znowu zaczęłam rozmyślać, jak sobie poradzę. Przeprowadzałam się do kraju, który znajdował się bardzo daleko od domu – dosłownie i w przenośni. To nie był najlepszy pomysł, aby dumać nad zupą, bo przestała mi smakować. 

*

W kolejnych dniach emocje nieco opadły. Niewiele pozostało czasu na zamartwianie się, kiedy jeden obowiązek gonił kolejny, a każda sprawa domagała się uwagi. Odczułam to przede wszystkim w pracy, ale również w życiu osobistym. Nie sądziłam, że kobieta, od której wynajmowałam mieszkanie, okaże się tak niezorganizowana. W duchu odetchnęłam z ulgą, że przez ostatni rok nie przepaliła się nawet jedna żarówka, bo to pewnie z jakiegoś powodu byłoby problemem nie do przeskoczenia. 
Ostatecznie jednak okazało się, że ani służbowe obowiązki, ani właścicielka mieszkania nie stresowały mnie tak, jak pierwszy etap wyprowadzki. Moja nowa umowa obejmowała półroczny okres pracy, dlatego pewne było, że nie zabiorę do Edynburga dorobku życia. Część z moich rzeczy musiało zostać w Polsce – konkretnie u rodziców. Na samym początku lutego zaprosiłam ich do siebie. To był wczesny piątkowy wieczór, wszyscy byliśmy po pracy, ale mama uparła się, że ten dzień im pasuje. 
Pierwszy w progu pojawił się tata. Nie widziałam go od świąt bożonarodzeniowych, więc naprawdę ucieszyłam się na jego widok. Założył dziś swoją ulubioną „roboczą” kurtkę, gotowy do działania. Wyglądał w niej na szerszego, chociaż w rzeczywistości tata był bardzo smukły. Wzrost obie z siostrą odziedziczyłyśmy po nim, Kamili szczególnie przydało się to w modelingu.  
– Mama już idzie, coś ją bardzo zainteresowało na parterze – wyjaśnił. Kazałam się tacie rozgościć, bo na początku nawet nie chciał zdjąć kurtki. Może myślał, że w progu przekażę swoje rzeczy i odeślę natychmiast do Obornik. – Czy tylko to jest do zabrania? – Tata wskazał stojące w korytarzu cztery średniej wielkości kartony kupione w IKEA. – Nie ma tego za dużo. 
– Sama myślałam, że będzie więcej. To głównie jakieś letnie ubrania, trochę książek. Jest okazja, aby pozbyć się rzeczy, których nie chcę trzymać. A większość przedmiotów w tym mieszkaniu to rzeczy zastane. – Wzruszyłam ramionami. – Napijesz się czegoś? – zaproponowałam. Tata skinął głową, więc zniknęłam w kuchni.
– Nie wygląda, aby tutaj było sprzątane – usłyszałam niezadowolony głos mamy, a później trzaśnięcie drzwi. – Jest napisane, że sprzątaniem klatki zajmuje się firma, ale nie wygląda na posprzątane. Pomóż mi z tym płaszczem, Piotrek. Niepotrzebnie się tak grubo ubrałam, w samochodzie było tak ciepło.
– Pytałem, czy ogrzewanie ci pasuje – zauważył tata, a ja prychnęłam ze śmiechu. Kiedy mnie nie widzieli, mogłam pośmiać się z ich bezsensownych sprzeczek. Wyszłam z kuchni przywitać się z mamą.
– Cześć! Usiądziecie na chwilę, prawda? – stanęłam przed mamą i pochyliłam się, chcąc ją pocałować w policzek na przywitanie, ale ona gwałtownie się odsunęła. Niestety wiedziałam, dlaczego tak zareagowała. I dlaczego jej policzki nagle zapłonęły żywą czerwienią. 
– Diana, coś ty zrobiła!? – pisnęła. Zerknęłam szybko na tatę, aby odczytać jego reakcję, najwidoczniej wcześniej zauważył zmianę na mojej głowie, ale powstrzymał się od uwag. – Dziecko, gdzie są twoje włosy!?
– Na głowie…? – zapytałam niepewnie. Na głowie, ale ostatnio widziałaś je w wersji dłuższej o jakieś trzydzieści pięć centymetrów, pomyślałam, ale nie odważyłam się powiedzieć. 
– Przecież widzę, że nie ma ich na głowie! – wrzasnęła. Oboje z tatą próbowaliśmy ją uciszyć. – Gdzie się podziały twoje włosy, Diana?
– Myślę, że fryzjer zgarnął je do kosza, Danka – wtrącił się ojciec, stając w mojej obronie. 
– W zasadzie nie – odparłam, spoglądając na tatę. – Oddałam włosy na perukę.
– O! Dobrze za to płacą? – zainteresował się, nieugięty morderczym spojrzeniem mamy. Ta oparła się plecami o ścianę, przekonana, że obchodzi nas jej udawany atak histerii. – Może sam zapuszczę i sprzedam – zaśmiał się tata, chcąc rozładować atmosferę.
Mama spoglądała z coraz większym niedowierzaniem to na mnie, to na swojego męża. Nadal nie mogła uwierzyć, że nie miałam już długich włosów. Mnie czasem też było trudno poznać siebie w lustrze, ale powoli się przyzwyczajałam. Nie żałowałam tej decyzji, może jedynie, że podjęłam ją tak późno. 
Włosy nie sięgały już do pasa, co najwyżej za ucho – moja nowa fryzura przypominała krótkiego, mocno pocieniowanego boba. Ku mojemu zdziwieniu, mogłam układać włosy na wiele sposobów. Cóż, po tylu latach odkryłam moc modelujących kosmetyków – to był świat, który od teraz chciałam odkrywać. 
– Nic nie płacą. Oddałam na fundację – wyjaśniłam. – Ale znalazłam salon, który usługę fryzjerską wykonuje w takim przypadku za darmo.
Tata pokiwał głową z uznaniem, mama natomiast chcąc dodać coś od siebie, rzuciła:
– Najpierw ten wyjazd, teraz włosy. Nie poznaję cię, Diana. 
– Herbaty, prawda? – zapytałam, ignorując jej uwagę. Wiedziałam, do kogo jeszcze dziś specjalnie zadzwonię, aby usłyszeć „A nie mówiłam!”.
– A tak sobie pomyślałam – odezwała się mama, kiedy po kilku minutach odrobinę ochłonęła. Wszyscy razem przycupnęliśmy w kuchni. – W zasadzie zastanawiałam się nad tym razem z tatą. Czy Wielka Brytania jest dobrym kierunkiem na imigrację, gdy oni zamierzają wyjść z Unii? Nie wiesz, Dianka, jaką sytuację tam zastaniesz. Może wcale nie będziesz mogła tam pracować.
– To tak nie działa. Poza tym nie lecę tam szukać pracy, tylko już ją mam. No i mam tam zostać na kilka miesięcy, więc pewnie nawet tego nie odczuję – odparłam. Ze wszystkich zmartwień na mojej liście Brexit był naprawdę na ostatnim miejscu. 
– Właśnie to powiedziałem mamie – rzucił tata, znad swojego kubka z herbatą. – Zresztą nie zamkną od razu granic, to byłaby dla nich katastrofa.
– Co ty możesz wiedzieć o Anglikach, Piotrek? – zapytała mama.
– A ty, Danka? – mruknął.
– Kamila mieszkała przez jakiś czas w Londynie, pamiętasz jeszcze, Piotrek? Dziwne, że lepiej jej się mieszka w Lizbonie.
– Kiedy Kamila mieszkała w Londynie, to był szczyt jej kariery – zauważyłam, chociaż nie widziałam powiązania między odczuciami siostry a Brexitem. Mama prychnęła, jak zawsze nie chcąc przyjąć do wiadomości, że zawód modelki nie trwa w nieskończoność. – Poza tym przypominam, że Kamila przeniosła się do Lizbony ze względu na chłopaka. Z którym już od dawna nie jest, tak swoją drogą. 
Zauważyłam, że ta informacja nieco zaskoczyła tatę. Nie był tak dobrze poinformowany albo nie nadążał za życiem uczuciowym swojej młodszej córki. Może to i lepiej – Kamila lubiła raz na jakiś czas poddać się płomiennej, ale bardzo krótkiej znajomości. Co nie przeszkadzało jej pouczać mnie w kwestii związków. 
– Tato, czy mama ma przygotowaną całą listę uwag? – zapytałam złośliwie. Tata bez wahania pokiwał głową. – Tak myślałam – westchnęłam, spoglądając na mamę. Przyglądała mi się z rękoma wspartymi o biodra; musiałam wyglądać tak samo, kiedy wściekałam się na Kamilę. – Już trochę za późno, mamo, podjęłam decyzję. Zresztą pomogłaś mi ją podjąć, pamiętasz?
– Ja się bardzo cieszę, że Dianka wyjeżdża – powiedziała mama na swoją obronę, nerwowo spoglądając na naszą dwójkę. – To ogromna szansa. Ale przy tym też bardzo się denerwuję. Przecież wyrażając swoje wątpliwości, nie mam nic złego na myśli. Poza tym – wskazała mnie palcem – bardziej jestem wściekła na to, co masz na głowie. Kiedy to zrobiłaś?
– To? – pogładziłam lekko swoje włosy. – W zeszły piątek.
– Może powinnaś się powstrzymać i obciąć się już po wyjeździe – zaśmiał się tata. – Za dużo zmian jak na jeden raz. Dla twojej mamy, oczywiście.
– Przy was to już naprawdę się odezwać nie można – prychnęła. – No dobrze, ale żeby nie było tak miło, to chyba muszę odhaczyć kilka pozycji z mojej, jak to nazwałaś, listy uwag. – Mama usiadła przy stole naprzeciwko taty. Ja nieustannie sterczałam przy lodówce. – To już wiesz, gdzie będziesz mieszkać?
Na całe szczęście już wiedziałam. Sama byłam w szoku, kiedy dowiedziałam się o mieszkaniu blisko centrum, które niedługo miało być puste. Osobą, która odchodziła z W&W, a na jej miejsce Harriett szukała zastępstwa, była Rhian. Wyprowadzała się z miasta na koniec marca, więc sama zaproponowała, bym przejęła jej obecne mieszkanie. Co prawda musiałam na półtora miesiąca zamieszkać z Rhian, ale to wydawało się dużo mniejszym złem, niż szukanie lokum. 
Na liście mamy znalazły się też pytania o lot (ku jej zdziwieniu istniało połączenie lotnicze Wrocław-Edynburg), o wydatki przed pierwszą wypłatą (niestety moje oszczędności) oraz kurs funta (nie tak wysoki, jak kilka lat temu). Ja natomiast na swojej liście miałam prośbę o wysłanie z Polski paczki z kilkoma rzeczami, kiedy już wyląduję w Szkocji. Z tym ostatnim był najmniejszy problem, bo mama latami wysyłała paczki do Kamili w różne miejsca. 
– Dobrze więc – westchnęła mama, kończąc swoją herbatę – wygląda na to, że jesteś całkiem przygotowana. 
– Całkiem przygotowana? – zdziwiłam się. – Uznam to zatem za komplement.
– Nie wiem, czy w ogóle możesz być w pełni przygotowana – wtrącił tata, mimo że przez większość czasu milczał. Spojrzałyśmy na niego z mamą. – Nie jesteś w stanie przewidzieć, co tak naprawdę spotka cię na miejscu.
– Staram się zorganizować tak, aby jak najmniej rzeczy mnie zaskoczyło – odparłam nerwowo, a mama wtrąciła od siebie:
– To jakaś metafora, Piotrek?
– Może. – Tata wzruszył ramionami, dopił herbatę, po czym odłożył kubek na stół. – A może spotka cię tylko deszcz. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za komentarz!

Jeśli nie chcesz się logować lub po prostu nie posiadasz konta, użyj opcji Nazwa/adres URL